czwartek, 1 sierpnia 2013

PIĘKNY WIECZÓR Z BELGAMI

To był jeden z przyjemniejszych wieczorów na Stadionie Miejskim we Wrocławiu. I to nie tylko dlatego, że było ciepło, ale nie upalnie. Przede wszystkim dlatego, że Śląsk zagrał trochę jak nie drużyna z Polski. A nagrodą stało się pokonanie będących faworytami tej rywalizacji Belgów z Club Brugge KV.

Fot.Krystyna Pączkowska/Śląsk Wrocław
Chwila, która wstrząsnęła Wrocławiem. Matthew Ryan już wie, że przegrał.


Dawno tak się nie denerwowałem. Aż się zdziwiłem. Po tylu latach pracy dziennikarza niezmiernie rzadko cokolwiek dziejącego się na sportowej arenie wyzwala we mnie większe emocje. Najczęściej chłodno analizuję, choć oczywiście z sympatią (to przeważnie), lub antypatią (niekiedy) do niektórych sportowców. Zwłaszcza w grach zespołowych. Ale w czwartkowy wieczór mocno się emocjonowałem, bo bardzo dobrze grający piłkarze Śląska Wrocław sami postawili się przed olbrzymią szansą pokonania Club Brugge w pierwszym meczu III rundy eliminacji Ligi Europy. Grali tak, żeby wygrać, a przy tym – zwłaszcza w drugiej połowie – byli zespołem słabszym. Albo inaczej: przewaga w umiejętnościach, przygotowaniu fizycznym i ustawieniu zespołu była wyraźnie na korzyść Belgów. A Śląsk próbował do tego poziomu się dostosować, i jeszcze wygrać. Długo nie było pewne, czy mu się to uda.

Blisko granicy
Uwzględniając umiejętności zawodników i potencjał całej drużyny, gospodarze zagrali niemal idealnie. – Blisko naszego limitu – ujął to po swojemu na pomeczowej konferencji trener Stanisław Levy. Przyznaję mu rację. Wrocławianie, nawet gdy w ostatnich 10 minutach wyraźnie opadli z sił, nadal trzymali swoje szyki. Nie wpadali w panikę, wiedzieli jak mają grać. Byli tacy po niemiecku opanowani i konsekwentni. Mam nadzieję, że to będzie jeden z tych rysów niemieckiego futbolu, którego wprowadzenie zapowiadał Levy obejmując wrocławski zespół.
Gdy dzień przed meczem rozmawialiśmy na konferencji ze szkoleniowcem i Sebastianem Milą, kapitan jednej z najlepszych polskich drużyn z uśmiechem zapewniał dziennikarzy: - Mamy sposób na Belgów.
Nie wszyscy mu uwierzyli, zwłaszcza że chwilę wcześniej sam Sebastian przyznał, że Brugge to najmocniejszy zespół, z jakim przyszło zmierzyć się wrocławianom w ciągu minionych trzech lat występów w europejskich pucharach. A przecież wszyscy pamiętamy, czym skończyły się pojedynki z niemieckim Hannoverem 96 (4:10 w dwumeczu) i szwedzkim Helsingborgs IF (1:6).
A jednak już wyluzowany Mila po meczu mógł powiedzieć: - Chcieliśmy ich zatrzymać wysokim pressingiem. I to nam się udało, choć jednocześnie kosztowało nas to mnóstwo sił.
Sebastian w tym meczu sobie nie pograł, bo rywale doskonale wiedzieli jak ograniczyć jego poczynania. Ale na szczęście Śląsk jednak ma – o czym nie wszyscy chcą pamiętać – piłkarskie osobowości.

Podanie profesora
Jedną z nich jest Przemysław Kaźmierczak. Przy bardzo szybkich Belgach kilka razy się zagubił, ale to taki typ piłkarza, że nawet stojąc, robi to mądrze. A gdy wyprowadza piłkę, można oczekiwać zagrań wielkich. Polecam jeszcze raz obejrzeć jego podanie do Sebino Plaku. Idealnie w tempo, na nogę tak, że defensorzy z Belgii nie mieli szans na przecięcie zagrania. Tak, że Albańczyk od razu miał kilkanaście metrów przewagi nad nimi. Do tego nie musiał martwić się prowadzeniem piłki. Doszedł do niej na szybkości, miał czas pomyśleć i … po prostu rzucił piłkę bramkarzowi „za kołnierz”. Upokorzył Matthew Ryan’a, który był jednym z najlepszych piłkarzy meczu.
Są jeszcze dwie postacie, które muszę wyróżnić, choć właściwie na wyróżnienie zasłużyli wszyscy piłkarze Śląska. Chyba zawiążę fanklub Dudu Paraiby. To jak na polskie warunki jest genialny obrońca. On nie starał się dorównać Belgom. On z nimi jeździł przy linii jak z uczniakami. Gdy lepiej się zgra z pomocnikami, a zwłaszcza z Marco Paixao, warto będzie chodzić na mecze tylko dla niego. Facet jest niesamowity. Broni tak, że nie trzeba go intensywnie asekurować, dubluje pomocnika, by po chwili zostać skrzydłowym i ścigać się z obrońcą rywala. Jego dośrodkowania – podkręcone, z nieprzyjemną rotacją, spadające za plecy obrońców – są kapitalne.

Cichy bohater
Drugą postacią wartą wyróżnienia jest Dalibor Stevanović. Ile on zebrał niepochlebnych słów od dziennikarzy i kibiców, to trudno nawet zliczyć. Ja też wypowiadałem się o nim krytycznie. W listopadzie 2012r. przewidywałem, że odejdzie ze Śląska „z łatką piłkarza niespełnionego, o dobrych umiejętnościach, potrafiącego znaleźć się w grze kombinacyjnej, ale bez błysku, często jakby o tempo spóźnionego przy konstruowaniu akcji, trochę wyalienowanego z grupy”.
Słoweniec ostatnio jakby przyspieszył. Jakby poczuł zaufanie kolegów i trenera. Wreszcie daje dużo tej drużynie. I chyba nie jest już wyobcowany. Przemysław Kaźmierczak po meczu z Brugge powiedział, że uważa Dalibora za bardzo dobrego piłkarza, potrzebnego tej drużynie. Stevanović zaś jeszcze przed meczem uspokajał, że wpadka z Jagiellonią Białystok nie będzie miała znaczenia w starciu z Belgami. Równie spokojnie podchodził do czwartkowego zwycięstwa: - Zagraliśmy dobry mecz, intensywnie, zatrzymaliśmy rywali. Wiedzieliśmy jak zagrają. A teraz czeka nas rewanż. Musimy zagrać jeszcze lepiej, żeby awansować.
To dopiero pierwsza połowa tego dwumeczu. Podkreślali to również obaj trenerzy na pomeczowej konferencji. Ale to Śląsk jest w uprzywilejowanej pozycji. Nie stracił bramki, i za tydzień będzie mógł wybijać Belgów z ich gry, czekać na kontratak. A że ma kim błyskawicznie przenosić się pod pole karne przeciwnika, pokazały choćby akcje Dudu, Sebino Plaku i Waldemara Soboty. Nagrywając w środowy poranek wypowiedź dla Pawła Wilka z redakcji Faktów TVP Wrocław powiedziałem, że Śląsk wygra przewagą jednej bramki i do Brugge pojedzie tę przewagę utrzymać. I będzie miał na to duże szanse. A to oznacza, że IV runda Ligi Europy będzie bardzo blisko. Oby się udało. Pierwsza część typowania się sprawdziła. Jeśli sprawdzi się i druga, będzie nam dane przeżyć kolejny wieczór we Wrocławiu z europejską piłką.