wtorek, 30 kwietnia 2013

Mać Warszawa Jodłowiec



Minęły dwa miesiące od przejścia Tomasza Jodłowca ze Śląska Wrocław do Legii Warszawa. W najbliższy czwartek, 2 maja, oba zespoły zagrają we Wrocławiu pierwszy mecz finału Pucharu Polski. Mecz z wieloma podtekstami, wśród nich – ten związany z Jodłowcem. Wrzawa po jego przejściu do Legii ucichła, ale niesmak pozostał. Dlatego nie dziwmy się, gdy w Polsce znów usłyszymy przyśpiewki w stylu: „…Legio p…lona!”


Fot. Śląsk Wrocław SA
Tomasz Jodłowiec - w grudniu grał jeszcze przeciwko Danijelovi Ljuboi.

Tym bardziej, że działania klubu – które w sferze etycznej nie zmieniły się od czasów nieboszczki PRL - są legitymizowane przez organizatorów rozgrywek i popierane przez część mediów. Tymczasem „Legioperspektywa” jest złym miejscem na widzenie świata. Świadczy o umysłowym prowincjonalizmie i fałszowaniu rywalizacji.
„Niektóre idee są tak głęboko osadzone w naszej rzeczywistości, że nikomu nie przychodzi do głowy, by rzucić im wyzwanie”. Tak uważa Paweł Tkaczyk, którego blog od czasu do czasu sobie przeglądam. Państwu też polecam. Przyszła mi na myśl ta sentencja, choć nie jestem pewien czy odnosi się do problemu, o którym piszę poniżej. Właściwie to nawet jestem przekonany, że nie, choć wolałbym, by opisywane relacje wynikały właśnie z poddania się myślowym stereotypom. Czytam, słucham, oglądam, i sam sobie nie wierzę. Czy aby na pewno ten przekaz, który do mnie dociera, to jest właśnie to, co chcieli przekazać autorzy tych materiałów.

„Całuję Twoją dłoń, madame”
Zacytujmy kilka wypowiedzi. Dariusz Tuzimek, redaktor naczelny nSport, dla jednego z wydań Przeglądu Sportowego: „Najgłośniej o Legii, a w zasadzie o jej prezesie. Chociaż Bogusław Leśnodorski to nie jest prezes, to już jest zjawisko. Wpadł w środowisko piłkarskie jak szczupak, a znaczna część futbolowej socjety to raczej objedzone karpie, które wolą stateczne pływanie w mętnej wodzie”.
Jak widać, nadal można spotkać w naszym kraju oryginałów, którym się wydaje, co więcej, którzy z żarliwą namolnością próbują przekonać otoczenie, że herbata stanie się słodsza od szybszego mieszania. Warto jednak zadać pytanie, retoryczne jak sądzę ze swą negatywną odpowiedzią: Czy gdy karpie zamienią się w szczupaki, wzrośnie poziom i czystość polskiej piłki? A przy tym mamy rozumieć, że szczupak wprowadza przejrzyste zasady? Szczupak? Raczej słoń w składzie porcelany – fakt, że potłuczonej…
Według środowiskowej opinii niektórzy współcześni nam dziennikarze z taką uwagą patrzą politycznej władzy na ręce, że nie zapominają ich ucałować. Jak widać, zjawisko nie ogranicza się do świata polityki. Co więcej, w czasach, gdy tak wielu tak bardzo pragnie pysznić się mianem celebrytów, zwykle zapominają, że tylko krok dzieli ich od pochlebców. I oni ten krok zamieniają w życiową drogę.
Obok Tuzimka wypowiadał się na temat działań Legii Aleksandar Vuković, niegdyś piłkarz warszawskiego klubu, ostatnio występujący w Koronie Kielce (niedawno zakończył karierę): „W zimowych działaniach Legii podobało mi się to, że była konkretna. Szybkość, pomysł – naprawdę wyszło to bardzo pozytywnie. (…) To musiało zrobić wrażenie na innych. Świadczy o tym bunt podniesiony przez Lecha czy walkę Śląska o Jodłowca. Takie zachowanie pokazuje, że musieli być zdziwieni faktem podkupywania im zawodników”. Pan Aleksandar nie wskazał, który klub świata łatwo odpuszcza kluczowego zawodnika. Taktycznie przy tym nie rozwodził się nad wątkiem Jodłowca, bo musiałby wejść na odciski menedżersko-finansowej socjety, o której nieświadomie wspomniał Tuzimek. Zarówno w przypadku Vukovicia, jak i Tuzimka nasuwa się konstatacja, że zanim coś napiszą, powinni trochę pomyśleć. U nich jednak proces ogranicza się tylko do pisania i mówienia.

Witamy na Ziemi
Ten ton wypowiedzi bez cienia zastanowienia i refleksji, stawia wszystkich mających wątpliwości po nieprawidłowej stronie. Odpowiedź na pytanie, czy można tolerować uproszczenia, które sięgają demagogii, a często są najzwyczajniej prostackie, pozostawiam do rozstrzygnięcia czytającym.
Kilka stron dalej na łamach Przeglądu Sportowego zamieszczony był wywiad z prezesem Leśnodorskim.
Pytanie: - Czyli nie było myśli: złamię bariery, pokażę, że transfer z Lecha do Legii jest możliwy?
Odpowiedź: - Dopiero po fakcie zauważyłem, że dla szeroko pojętej opinii publicznej ten ruch był bardzo ważny. Nie zdawałem sobie z tego sprawy.
Jestem pod głębokim wrażeniem. Naprawdę! Tym razem to ja nie zdawałem sobie sprawy, że pan Leśnodorski odwiedził tę krainę karpi lądując wprost z kosmosu. Prezes Legii sprawia przy tym wrażenie kozaka. Zapomina, albo udaje że nie wie, ale porażki dopiero przed nim. Te sportowe, i wizerunkowe.
Potwierdzą ci, którzy sięgają pamięcią nieco głębiej niż w ostatnie dziesięciolecie. Pamiętamy przypadki Mirosława Okońskiego, Włodzimierza Smolarka, których wojskowa wówczas Legia wyjmowała jak – stosując tuzimkowe porównania – niedźwiedź karpie ze stawu. W takich praktykach leży podstawa olbrzymiej niechęci, z jaką warszawski klub spotyka się na większości polskich ziem, poza Mazowszem i kilkoma pojedynczymi placówkami.
A przecież Legia to historycznie klub z sukcesami. Powinien być lubiany, doceniany. Ale jakoś nie jest, bo marketingowo idzie pod prąd, a kolejni prezesi tylko powielają znane z przeszłości schematy działania. Dlatego Legia nigdy nie będzie polskim Manchesterem United, albo Barceloną, klubami mającymi swoich sympatyków daleko poza granicami swoich miast.

Gdzie leży wieś
Po kilku tygodniach od przenosin Jodłowca z Wrocławia do Warszawy wrzawa ucichła. Wszyscy wrócili do swoich zajęć. Jest normalnie? Nie jest, bo o normalności nie świadczy medialna cisza, lecz całkiem konkretne działania wynikające z przeświadczenia, że stosujemy się nie tylko do norm prawa, ale również norm zwyczajowych, ogólnospołecznych. To one – w sposób wprawdzie nieskodyfikowany – sugerują w jaki sposób jakieś działanie powinno przebiegać.
Zwróćmy uwagę, jak funkcjonuje świat. Oczywiście, transfery między największymi rywalami się zdarzają, ale też wyciąganie największych gwiazd tuż przed końcem okienka transferowego, z obozów wielkich rywali, to wyjątkowa rzadkość. Negocjacje toczą się znacznie dłużej. Fakt, przypadek Jodłowca świadczy nie tylko o etycznym poziomie działaczy Legii, ale też o finansowej i prawnej słabości Śląska.
Jodłowiec to jeden z lepszych obrońców w Polsce, ale żaden wirtuoz. Przed kilku laty podobno chciało go SSC Napoli, ale na chęciach się skończyło. Chęciach jego ówczesnego klubu, czyli Groclinu Grodzisk Wielkopolski i menedżera, niż chęciach Włochów. Ma jednak piłkarz szczęście (pecha?) do menedżerów, którzy obracają nim jak na karuzeli. Tym razem postanowili wraz z Legią wyciągnąć go ze Śląska tydzień przed wznowieniem rozgrywek. Po kilkutygodniowym okresie przygotowawczym, gdy cała wrocławska obrona została ustawiona pod Jodłowca. Można było normalnie, w styczniu zgłosić się po piłkarza, i nikt nie miałby pretensji. Wtedy jednak Śląsk miałby czas na zmianę obrony, a Legii chodziło o odwrotny efekt. Nie chodziło jej o swoje wzmocnienie, bo w wiosennych meczach warszawskiego zespołu Jodłowiec grywa rzadko.

Legia nasza kochana
Sytuacja ze środkowym obrońcą to oczywiście i niestety pokłosie sytuacji finansowej i prawnej Śląska – kolosa na glinianych nogach. Klubu, którego - choć jest mistrzem Polski - w najbardziej pesymistycznym scenariuszu za kilka miesięcy może nawet nie być w ekstraklasie. Dlatego tak nieoczekiwanym zyskiem było przyjście Jodłowca za darmo, i równie łatwy był jego wyjazd z Wrocławia.
Tymczasem Legia ma nie tylko wsparcie w niektórych mediach, które przez to nie są obiektywne, ale również w Polskim Związku Piłki Nożnej. W pierwszym meczu ćwierćfinałowym Pucharu Polski wygrała w Wejherowie z Gryfem 3:0. Po meczu okazało się, że w protokole z tego spotkania warszawska drużyna umieściła w wyjściowym składzie z nr 25 Jakuba Rzeźniczaka, który w ogóle nie pojawił się na boisku. Zamiast niego zagrał (do 67. minuty) z nr 2 Artur Jędrzejczyk, który wpisany był jako rezerwowy.
W tym przypadku powinien być zastosowany zapis paragrafu 7 punkt 6 Przepisów w sprawie organizacji rozgrywek w piłkę nożną: „Zawody należy zweryfikować jako przegrane 0:3 na niekorzyść: (...) drużyny, w której brał udział zawodnik nieuprawniony do gry albo potwierdzony lub uprawniony na podstawie przedłożonych przez klub niewiarygodnych dokumentów”. Tymczasem jeszcze przed rozpatrzeniem sprawy przewodniczący Wydziału Gier PZPN Wojciech Jugo zasugerował w mediach brak drastycznych decyzji!
Pomorski Związek Piłki Nożnej w takich sytuacjach weryfikował mecze jako walkowery. Ale PZPN w tym przypadku zdecydował inaczej. Można się domyślać dlaczego: czego nie robi się dla naszej Legii! A przy tym już wówczas z Gryfa dochodziły niepokojące sytuacje o kłopotach finansowych klubu. To byłaby skaza na honorze rozgrywek, gdyby taki zespół wyeliminował Legię.

Ważne zdrowie psychiczne
Symptomatyczne zdarzenie miało miejsce w ostatniej kolejce poprzedniego sezonu. Wówczas Legia, wciąż walcząca o mistrzostwo Polski, grała w Kielcach z Koroną. Miroslav Radović kopnął bez piłki Daniela Gołębiewskiego. Już z definicji było to niesportowe zachowanie. Wymagające surowej kary tym bardziej, że Serb biegł za graczem Korony z wyraźnym zamiarem faulu. Zagrożenie zdrowia zaatakowanego zawodnika było duże. Piłkarz Legii otrzymał czerwoną kartkę i standardowy zakaz gry w 2 meczach.
Jak to się ma do zagrożenia zdrowia członków klubu Legia, obrażonych przyśpiewką (rzeczywiście, ordynarną i niepotrzebną) zawodników Śląska fetujących zdobycie tytułu mistrza Polski? Dla przypomnienia: Sebastian Mila nie zagrał w 4 ligowych meczach, Łukasz Gikiewicz i Rafał Gikiewicz oraz Mariusz Pawelec – w 3, a Dalibor Stevanović i Patrik Mraz – w 2. Wystarczyło nałożyć dotkliwe kary finansowe. Duch sportu zostałby zachowany. Tyle, że Legia nie gra sportowo i jeszcze wpływa na organizatorów rozgrywek.
Tak, Legia to najlepszy polski klub, niemal zawsze kończący rozgrywki w czołówce, i tylko nie wiadomo dlaczego przyśpiewki w stylu „Legio pierdolona” są na polskich stadionach powszechne. Legia jest najlepsza, choć w poprzednich 3 sezonach większe sukcesy odnosiły zespoły Lecha Poznań, Wisły Kraków i Śląska.
Jest przy tym coś takiego jak etyka, obowiązująca także w biznesie. A sport to również biznes, przy tym wyróżniający się wieloma trudnymi do zdefiniowania zachowaniami. Można powiedzieć – endemicznymi, by zapożyczyć terminologię z innej dziedziny. A czy do pana Leśnodorskiego należeć będzie przyjemność (atut, przywilej) zapoczątkowania zmian? Szczerze wątpię.
Jaki płynie morał z lekcji Leśnodorskiego i zachowań jego pochlebców? Że służalczość i wieszanie się pańskiej klamki to nie są zjawiska przypisane Rzeczypospolitej XVII i XVIII wieku. Teraz znajdują kolejne wcielenie. I, jak widać, to choroba dręcząca nie tylko Polaków…