Minęły dwa miesiące od przejścia Tomasza Jodłowca ze
Śląska Wrocław do Legii Warszawa. W najbliższy czwartek, 2 maja, oba zespoły
zagrają we Wrocławiu pierwszy mecz finału Pucharu Polski. Mecz z wieloma
podtekstami, wśród nich – ten związany z Jodłowcem. Wrzawa po jego przejściu do
Legii ucichła, ale niesmak pozostał. Dlatego nie dziwmy się, gdy w Polsce znów
usłyszymy przyśpiewki w stylu: „…Legio p…lona!”
Fot. Śląsk Wrocław SA
Tomasz Jodłowiec - w grudniu grał jeszcze przeciwko Danijelovi Ljuboi.
Tym bardziej, że działania klubu – które w sferze
etycznej nie zmieniły się od czasów nieboszczki PRL - są legitymizowane przez
organizatorów rozgrywek i popierane przez część mediów. Tymczasem „Legioperspektywa”
jest złym miejscem na widzenie świata. Świadczy o umysłowym prowincjonalizmie i
fałszowaniu rywalizacji.
„Niektóre idee są tak głęboko
osadzone w naszej rzeczywistości, że nikomu nie przychodzi do głowy, by rzucić
im wyzwanie”. Tak uważa Paweł Tkaczyk, którego blog od czasu do czasu sobie przeglądam.
Państwu też polecam. Przyszła mi na myśl ta sentencja, choć nie jestem pewien
czy odnosi się do problemu, o którym piszę poniżej. Właściwie to nawet jestem
przekonany, że nie, choć wolałbym, by opisywane relacje wynikały właśnie z
poddania się myślowym stereotypom. Czytam, słucham, oglądam, i sam sobie nie
wierzę. Czy aby na pewno ten przekaz, który do mnie dociera, to jest właśnie to,
co chcieli przekazać autorzy tych materiałów.
„Całuję Twoją dłoń, madame”
Zacytujmy kilka wypowiedzi. Dariusz Tuzimek, redaktor
naczelny nSport, dla jednego z wydań Przeglądu Sportowego: „Najgłośniej o
Legii, a w zasadzie o jej prezesie. Chociaż Bogusław Leśnodorski to nie jest
prezes, to już jest zjawisko. Wpadł w środowisko piłkarskie jak szczupak, a
znaczna część futbolowej socjety to raczej objedzone karpie, które wolą
stateczne pływanie w mętnej wodzie”.
Jak widać, nadal można
spotkać w naszym kraju oryginałów, którym się wydaje, co więcej, którzy z
żarliwą namolnością próbują przekonać otoczenie, że herbata stanie się słodsza
od szybszego mieszania. Warto jednak zadać pytanie, retoryczne jak sądzę ze swą
negatywną odpowiedzią: Czy gdy karpie zamienią się w szczupaki, wzrośnie poziom
i czystość polskiej piłki? A przy tym mamy rozumieć, że szczupak wprowadza
przejrzyste zasady? Szczupak? Raczej słoń w składzie porcelany – fakt, że
potłuczonej…
Według środowiskowej opinii niektórzy współcześni nam dziennikarze
z taką uwagą patrzą politycznej władzy na ręce, że nie zapominają ich ucałować.
Jak widać, zjawisko nie ogranicza się do świata polityki. Co więcej, w czasach,
gdy tak wielu tak bardzo pragnie pysznić się mianem celebrytów, zwykle
zapominają, że tylko krok dzieli ich od pochlebców. I oni ten krok zamieniają w
życiową drogę.
Obok Tuzimka wypowiadał się na temat działań Legii Aleksandar
Vuković, niegdyś piłkarz warszawskiego klubu, ostatnio występujący w Koronie
Kielce (niedawno zakończył karierę): „W zimowych działaniach Legii podobało mi
się to, że była konkretna. Szybkość, pomysł – naprawdę wyszło to bardzo
pozytywnie. (…) To musiało zrobić wrażenie na innych. Świadczy o tym bunt
podniesiony przez Lecha czy walkę Śląska o Jodłowca. Takie zachowanie pokazuje,
że musieli być zdziwieni faktem podkupywania im zawodników”. Pan Aleksandar nie
wskazał, który klub świata łatwo odpuszcza kluczowego zawodnika. Taktycznie
przy tym nie rozwodził się nad wątkiem Jodłowca, bo musiałby wejść na odciski
menedżersko-finansowej socjety, o której nieświadomie wspomniał Tuzimek. Zarówno
w przypadku Vukovicia, jak i Tuzimka nasuwa się konstatacja, że zanim coś
napiszą, powinni trochę pomyśleć. U nich jednak proces ogranicza się tylko do pisania
i mówienia.
Witamy na Ziemi
Ten ton wypowiedzi bez cienia zastanowienia i refleksji,
stawia wszystkich mających wątpliwości po nieprawidłowej stronie. Odpowiedź na
pytanie, czy można tolerować uproszczenia, które sięgają demagogii, a często są
najzwyczajniej prostackie, pozostawiam do rozstrzygnięcia czytającym.
Kilka stron dalej na łamach
Przeglądu Sportowego zamieszczony był wywiad z prezesem Leśnodorskim.
Pytanie: - Czyli nie było myśli: złamię bariery, pokażę,
że transfer z Lecha do Legii jest możliwy?
Odpowiedź: - Dopiero po fakcie zauważyłem, że dla szeroko
pojętej opinii publicznej ten ruch był bardzo ważny. Nie zdawałem sobie z tego
sprawy.
Jestem pod głębokim wrażeniem. Naprawdę! Tym razem to ja
nie zdawałem sobie sprawy, że pan Leśnodorski odwiedził tę krainę karpi lądując
wprost z kosmosu. Prezes Legii sprawia przy tym wrażenie kozaka. Zapomina, albo
udaje że nie wie, ale porażki dopiero przed nim. Te sportowe, i wizerunkowe.
Potwierdzą ci, którzy sięgają
pamięcią nieco głębiej niż w ostatnie dziesięciolecie. Pamiętamy przypadki Mirosława
Okońskiego, Włodzimierza Smolarka, których wojskowa wówczas Legia wyjmowała jak
– stosując tuzimkowe porównania – niedźwiedź karpie ze stawu. W takich
praktykach leży podstawa olbrzymiej niechęci, z jaką warszawski klub spotyka
się na większości polskich ziem, poza Mazowszem i kilkoma pojedynczymi
placówkami.
A przecież Legia to
historycznie klub z sukcesami. Powinien być lubiany, doceniany. Ale jakoś nie
jest, bo marketingowo idzie pod prąd, a kolejni prezesi tylko powielają znane z
przeszłości schematy działania. Dlatego Legia nigdy nie będzie polskim
Manchesterem United, albo Barceloną, klubami mającymi swoich sympatyków daleko
poza granicami swoich miast.
Gdzie leży wieś
Po kilku tygodniach od
przenosin Jodłowca z Wrocławia do Warszawy wrzawa ucichła. Wszyscy wrócili do
swoich zajęć. Jest normalnie? Nie jest, bo o normalności nie świadczy medialna
cisza, lecz całkiem konkretne działania wynikające z przeświadczenia, że
stosujemy się nie tylko do norm prawa, ale również norm zwyczajowych, ogólnospołecznych.
To one – w sposób wprawdzie nieskodyfikowany – sugerują w jaki sposób jakieś
działanie powinno przebiegać.
Zwróćmy uwagę, jak funkcjonuje świat. Oczywiście,
transfery między największymi rywalami się zdarzają, ale też wyciąganie
największych gwiazd tuż przed końcem okienka transferowego, z obozów wielkich
rywali, to wyjątkowa rzadkość. Negocjacje toczą się znacznie dłużej. Fakt,
przypadek Jodłowca świadczy nie tylko o etycznym poziomie działaczy Legii, ale
też o finansowej i prawnej słabości Śląska.
Jodłowiec to jeden z lepszych obrońców w Polsce, ale żaden
wirtuoz. Przed kilku laty podobno chciało go SSC Napoli, ale na chęciach się
skończyło. Chęciach jego ówczesnego klubu, czyli Groclinu Grodzisk Wielkopolski
i menedżera, niż chęciach Włochów. Ma jednak piłkarz szczęście (pecha?) do
menedżerów, którzy obracają nim jak na karuzeli. Tym razem postanowili wraz z
Legią wyciągnąć go ze Śląska tydzień przed wznowieniem rozgrywek. Po
kilkutygodniowym okresie przygotowawczym, gdy cała wrocławska obrona została
ustawiona pod Jodłowca. Można było normalnie, w styczniu zgłosić się po
piłkarza, i nikt nie miałby pretensji. Wtedy jednak Śląsk miałby czas na zmianę
obrony, a Legii chodziło o odwrotny efekt. Nie chodziło jej o swoje
wzmocnienie, bo w wiosennych meczach warszawskiego zespołu Jodłowiec grywa rzadko.
Legia nasza kochana
Sytuacja ze środkowym obrońcą to oczywiście i niestety pokłosie
sytuacji finansowej i prawnej Śląska – kolosa na glinianych nogach. Klubu,
którego - choć jest mistrzem Polski - w najbardziej pesymistycznym scenariuszu
za kilka miesięcy może nawet nie być w ekstraklasie. Dlatego tak nieoczekiwanym
zyskiem było przyjście Jodłowca za darmo, i równie łatwy był jego wyjazd z
Wrocławia.
Tymczasem Legia ma nie tylko
wsparcie w niektórych mediach, które przez to nie są obiektywne, ale również w
Polskim Związku Piłki Nożnej. W pierwszym meczu ćwierćfinałowym Pucharu Polski
wygrała w Wejherowie z Gryfem 3:0. Po meczu okazało się, że w protokole z tego
spotkania warszawska drużyna umieściła w wyjściowym składzie z nr 25 Jakuba
Rzeźniczaka, który w ogóle nie pojawił się na boisku. Zamiast niego zagrał (do
67. minuty) z nr 2 Artur Jędrzejczyk, który wpisany był jako rezerwowy.
W tym przypadku powinien być
zastosowany zapis paragrafu 7 punkt 6 Przepisów w sprawie organizacji rozgrywek
w piłkę nożną: „Zawody należy zweryfikować jako przegrane 0:3 na niekorzyść:
(...) drużyny, w której brał udział zawodnik nieuprawniony do gry albo
potwierdzony lub uprawniony na podstawie przedłożonych przez klub
niewiarygodnych dokumentów”. Tymczasem jeszcze przed rozpatrzeniem sprawy przewodniczący
Wydziału Gier PZPN Wojciech Jugo zasugerował w mediach brak drastycznych
decyzji!
Pomorski Związek Piłki Nożnej
w takich sytuacjach weryfikował mecze jako walkowery. Ale PZPN w tym przypadku
zdecydował inaczej. Można się domyślać dlaczego: czego nie robi się dla naszej
Legii! A przy tym już wówczas z Gryfa dochodziły niepokojące sytuacje o
kłopotach finansowych klubu. To byłaby skaza na honorze rozgrywek, gdyby taki
zespół wyeliminował Legię.
Ważne zdrowie psychiczne
Symptomatyczne zdarzenie miało miejsce w ostatniej
kolejce poprzedniego sezonu. Wówczas Legia, wciąż walcząca o mistrzostwo
Polski, grała w Kielcach z Koroną. Miroslav Radović kopnął bez piłki Daniela
Gołębiewskiego. Już z definicji było to niesportowe zachowanie. Wymagające
surowej kary tym bardziej, że Serb biegł za graczem Korony z wyraźnym zamiarem
faulu. Zagrożenie zdrowia zaatakowanego zawodnika było duże. Piłkarz Legii
otrzymał czerwoną kartkę i standardowy zakaz gry w 2 meczach.
Jak to się ma do zagrożenia zdrowia członków klubu Legia,
obrażonych przyśpiewką (rzeczywiście, ordynarną i niepotrzebną) zawodników
Śląska fetujących zdobycie tytułu mistrza Polski? Dla przypomnienia: Sebastian
Mila nie zagrał w 4 ligowych meczach, Łukasz Gikiewicz i Rafał Gikiewicz oraz
Mariusz Pawelec – w 3, a Dalibor Stevanović i Patrik Mraz – w 2. Wystarczyło
nałożyć dotkliwe kary finansowe. Duch sportu zostałby zachowany. Tyle, że Legia
nie gra sportowo i jeszcze wpływa na organizatorów rozgrywek.
Tak, Legia to najlepszy
polski klub, niemal zawsze kończący rozgrywki w czołówce, i tylko nie wiadomo
dlaczego przyśpiewki w stylu „Legio pierdolona” są na polskich stadionach
powszechne. Legia jest najlepsza, choć w poprzednich 3 sezonach większe sukcesy
odnosiły zespoły Lecha Poznań, Wisły Kraków i Śląska.
Jest przy tym coś takiego jak
etyka, obowiązująca także w biznesie. A sport to również biznes, przy tym
wyróżniający się wieloma trudnymi do zdefiniowania zachowaniami. Można
powiedzieć – endemicznymi, by zapożyczyć terminologię z innej dziedziny. A czy
do pana Leśnodorskiego należeć będzie przyjemność (atut, przywilej)
zapoczątkowania zmian? Szczerze wątpię.
Jaki płynie morał z lekcji Leśnodorskiego i zachowań jego
pochlebców? Że służalczość i wieszanie się pańskiej klamki to nie są zjawiska
przypisane Rzeczypospolitej XVII i XVIII wieku. Teraz znajdują kolejne
wcielenie. I, jak widać, to choroba dręcząca nie tylko Polaków…
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz