piątek, 23 stycznia 2015

MOŻE NAD MORZEM WIĘCEJ MOŻE?

Wszystko wreszcie się skończyło. Sebastian Mila podpisał w czwartek umowę z Lechią Gdańsk. Uważam, że to dobry wybór; że to dobrze, że opuścił Śląsk Wrocław.

Jesienny serial w odcinkach pod tytułem „Cała Polska kocha Sebastiana Milę” – po strzelonym Niemcom golu - miał na przełomie roku kontynuację. Sebastiana pokochała także Lechia Gdańsk, postanowiła więc go sprowadzić nad morze. Jednak zawodnika obowiązywał jeszcze przez 1,5 roku kontrakt ze Śląskiem Wrocław. Mila musiał podjąć decyzję, ale porozumieć się musiały także kluby.
To swoiste przeciąganie liny „kto silniejszy” miało raczej przewidywalny przebieg. Sebastian Mila nigdy nie ukrywał, że Lechię Gdańsk darzy wyjątkowym uczuciem. Zawsze grał z opaską na nadgarstku w jej barwach. W niej grał w zespole juniorów i startował do dorosłej kariery jeszcze w latach 90. W niej chciałby zakończyć karierę. Gdy tylko pojawiła się propozycja przejścia do zespołu z Gdańska, było wiadomo już na starcie, że piłkarz jest bardziej na „tak” niż na „nie”. Pomimo wielu sezonów spędzonych we Wrocławiu, odniesionych sukcesów, świetnej formy wypracowanej w 2014r. pod okiem trenera Tadeusza Pawłowskiego i jego sztabu szkoleniowego. 

Moją uwagę zwróciło zachowanie Sebastiana przed meczem Śląska z Lechią 25 października 2014r. w Gdańsku. Po treningu, jeszcze we Wrocławiu, podszedł do naszej ekipy reporterskiej, przywitał się z sympatią. Gdy jednak usłyszał, że chcę go zapytać o Lechię Gdańsk, odmówił i szybko poszedł do szatni. Wtedy jeszcze nikt nie mówił o zainteresowaniu Lechii. Co jednak nie oznacza, że nie było pierwszych przymiarek. Wówczas zaskoczyła mnie reakcja Sebastiana, bo on raczej nie odmawia wywiadów. Nawet gdy mecz mu nie wyszedł, nawet gdy drużyna zagrała słabo.

W listopadzie rozpoczęły się rozmowy klubowych działaczy. Efektem jest zmiana przez piłkarza klimatu z dolnośląskiego na morski. W Lechii Sebastian otrzymał do podpisu umowę na 3,5 roku (pierwotnie mówiono o 5,5 roku), za bardzo dobre pieniądze. W mediach, na forach internetowych pojawiły się informacje, że za sam podpis otrzymał 1,4 mln zł (zapewne do podziału z agencją menedżerską), oraz 2 mln zł za każdy rok obowiązywania umowy. Jeżeli rzeczywiste warunki nie będą aż tak dobre, to i tak można przyjąć, że jak na sytuację w polskim futbolu będą bardzo wysokie. Mila raczej został najlepiej opłacanym piłkarzem w polskiej lidze, bo Miroslav Radović w Legii Warszawa zarabia około 1 mln zł rocznie. A przy tym po zakończeniu kariery ma pozostać w strukturach klubu jako pracownik.

Śląsk prawdopodobnie zarobi na sprzedaży zawodnika około 1 mln 300 tys. złotych. – Nigdy nie ujawniamy negocjowanych kwot – sumy tej nie potwierdza Michał Mazur, rzecznik prasowy Śląska. Śląsk na pewno otrzymał co najmniej 1 mln zł, zyskując jednocześnie … skreślenie Sebastiana Mili z listy płac, co w przypadku spłacającego jeszcze stare długi wrocławskiego klubu jest równie ważne. – Trener Tadeusz Pawłowski po ostatnim meczu kontrolnym z Górnikiem Łęczna zapewniał, że już za miesiąc wszyscy będą zaskoczeni, jak gra Peter Grajciar, następca Mili. Zadaniem trenera jest tak przygotować zespół, by poradził sobie bez jednego ze swoich dotychczasowych liderów – to kolejne słowa rzecznika.

Mila to piłkarz w polskiej lidze nietuzinkowy. W ekstraklasie zagrał 264 mecze, zdobywając w nich 47 bramek. Dotychczas wystąpił też w 34 spotkaniach pierwszej reprezentacji Polski strzelając w nich 8 bramek. Jego kariera jednak zbliża się do końca. W lipcu piłkarz skończy 33 lata. Mimo to Tadeusz Pawłowski zapewnia, że Sebastian może na wysokim poziomie grać jeszcze przez 3 lata. Trener Śląska Wrocław pracował z zawodnikiem przez rok, więc wie co mówi. To oznacza, że może być ważnym graczem zespołu z Gdańska do końca obowiązywania umowy

Coś mi jednak mówi, że niemiecka agencja menedżerska, będąca właścicielem Lechii, nie kupuje Mili tylko dla Lechii. Sebastian to sympatyczny człowiek, ale jednocześnie dobry, stanowczy lider drużyny. W gdańskim klubie będzie musiał poukładać grę zarówno piłkarzy już doświadczonych, sprowadzonych do Gdańska w ostatnich miesiącach, jak i młodych. Wszystko po to, by klub mógł ich korzystnie wkrótce sprzedać. A jeśli jeszcze pojawi się jakiś zafascynowany piłką szejk z wypchanymi petrodolarami kieszeniami, albo chiński krezus, będący pod wrażeniem kolejnych goli Mili w reprezentacji Polski, a nawet jej całkiem prawdopodobnego (z obecnej perspektywy) awansu do Mistrzostw Europy, to może i sam Sebastian wybierze się za granicę. Choć sparzony po doświadczeniach w Austrii Wiedeń i Norwegii (Valerengens IF Oslo) raczej wyraźnie dawał do zrozumienia, że wojaże już mu nie w głowie, to czas, i dobra gra, mogą leczyć rany.

Śląsk nie jest już drużyną, która źle funkcjonuje bez Sebastiana Mili. Praca trenera Pawłowskiego i jego sztabu podniosła zarówno poziom zespołu, jak i samego Sebastiana, ale przy tym ograniczyła wpływ Mili na drużynę. Poczucie utraconej szansy wyższych zarobków, poprawy sytuacji swojej rodziny, bycia w pobliżu tej rodziny mieszkającej w Koszalinie, a także poprowadzenia na boisku tak bardzo cenionego przez siebie klubu odbiłoby się negatywnie na sportowcu. Mogłoby też źle wpłynąć na drużynę Śląska.

Sebastian odszedł, ale podziękujmy mu za 6,5 roku gry w koszulce Śląska. Zasługuje na szacunek. Mila w tym czasie stał się twarzą wrocławskiego klubu. Zdobył z nim Puchar Ekstraklasy, Superpuchar Polski, 3 medale Mistrzostw Polski: srebrny, złoty i brązowy. Mistrzostwo Polski z 2012r. jest dopiero drugim w historii wrocławskiego klubu. Mila stał się jednym z największych zawodników w dziejach Śląska. A mimo to nie będzie jego ikoną. Kimś takim, jak choćby Tadeusz Pawłowski, Ryszard Tarasiewicz, Janusz Sybis, którzy także po zakończeniu zawodniczych karier pracowali w klubie przy Oporowskiej. Śląsk musi o takie osobowości zabiegać tu, we Wrocławiu i na Dolnym Śląsku. Tylko bowiem dla mieszkańców tego regionu Śląsk to coś więcej niż tylko kolejny klub. Tak, jak Lechia dla Sebastiana Mili
Tomasz Wlezień

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz