Jesienny serial w odcinkach pod tytułem „Cała Polska kocha
Sebastiana Milę” – po strzelonym Niemcom golu - miał na przełomie roku
kontynuację. Sebastiana pokochała także Lechia Gdańsk, postanowiła więc go
sprowadzić nad morze. Jednak zawodnika obowiązywał jeszcze przez 1,5 roku
kontrakt ze Śląskiem Wrocław. Mila musiał podjąć decyzję, ale porozumieć się
musiały także kluby.
To swoiste przeciąganie liny „kto silniejszy” miało raczej
przewidywalny przebieg. Sebastian Mila nigdy nie ukrywał, że Lechię Gdańsk
darzy wyjątkowym uczuciem. Zawsze grał z opaską na nadgarstku w jej barwach. W
niej grał w zespole juniorów i startował do dorosłej kariery jeszcze w latach
90. W niej chciałby zakończyć karierę. Gdy tylko pojawiła się propozycja
przejścia do zespołu z Gdańska, było wiadomo już na starcie, że piłkarz jest
bardziej na „tak” niż na „nie”. Pomimo wielu sezonów spędzonych we Wrocławiu,
odniesionych sukcesów, świetnej formy wypracowanej w 2014r. pod okiem trenera Tadeusza
Pawłowskiego i jego sztabu szkoleniowego.
Moją uwagę zwróciło zachowanie Sebastiana przed meczem
Śląska z Lechią 25 października 2014r. w Gdańsku. Po treningu, jeszcze we
Wrocławiu, podszedł do naszej ekipy reporterskiej, przywitał się z sympatią.
Gdy jednak usłyszał, że chcę go zapytać o Lechię Gdańsk, odmówił i szybko
poszedł do szatni. Wtedy jeszcze nikt nie mówił o zainteresowaniu Lechii. Co
jednak nie oznacza, że nie było pierwszych przymiarek. Wówczas zaskoczyła mnie
reakcja Sebastiana, bo on raczej nie odmawia wywiadów. Nawet gdy mecz mu nie
wyszedł, nawet gdy drużyna zagrała słabo.
W listopadzie rozpoczęły się rozmowy klubowych działaczy.
Efektem jest zmiana przez piłkarza klimatu z dolnośląskiego na morski. W Lechii
Sebastian otrzymał do podpisu umowę na 3,5 roku (pierwotnie mówiono o 5,5 roku),
za bardzo dobre pieniądze. W mediach, na forach internetowych pojawiły się
informacje, że za sam podpis otrzymał 1,4 mln zł (zapewne do podziału z agencją
menedżerską), oraz 2 mln zł za każdy rok obowiązywania umowy. Jeżeli
rzeczywiste warunki nie będą aż tak dobre, to i tak można przyjąć, że jak na
sytuację w polskim futbolu będą bardzo wysokie. Mila raczej został najlepiej
opłacanym piłkarzem w polskiej lidze, bo Miroslav Radović w Legii Warszawa
zarabia około 1 mln zł rocznie. A przy tym po zakończeniu kariery ma pozostać w
strukturach klubu jako pracownik.
Śląsk prawdopodobnie zarobi na sprzedaży zawodnika około 1
mln 300 tys. złotych. – Nigdy nie ujawniamy negocjowanych kwot – sumy tej nie
potwierdza Michał Mazur, rzecznik prasowy Śląska. Śląsk na pewno otrzymał co
najmniej 1 mln zł, zyskując jednocześnie … skreślenie Sebastiana Mili z listy
płac, co w przypadku spłacającego jeszcze stare długi wrocławskiego klubu jest
równie ważne. – Trener Tadeusz Pawłowski po ostatnim meczu kontrolnym z
Górnikiem Łęczna zapewniał, że już za miesiąc wszyscy będą zaskoczeni, jak gra
Peter Grajciar, następca Mili. Zadaniem trenera jest tak przygotować zespół, by
poradził sobie bez jednego ze swoich dotychczasowych liderów – to kolejne słowa
rzecznika.
Mila to piłkarz w polskiej lidze nietuzinkowy. W
ekstraklasie zagrał 264 mecze, zdobywając w nich 47 bramek. Dotychczas wystąpił
też w 34 spotkaniach pierwszej reprezentacji Polski strzelając w nich 8 bramek.
Jego kariera jednak zbliża się do końca. W lipcu piłkarz skończy 33 lata. Mimo
to Tadeusz Pawłowski zapewnia, że Sebastian może na wysokim poziomie grać jeszcze
przez 3 lata. Trener Śląska Wrocław pracował z zawodnikiem przez rok, więc wie
co mówi. To oznacza, że może być ważnym graczem zespołu z Gdańska do końca
obowiązywania umowy
Coś mi jednak mówi, że niemiecka agencja menedżerska, będąca
właścicielem Lechii, nie kupuje Mili tylko dla Lechii. Sebastian to sympatyczny
człowiek, ale jednocześnie dobry, stanowczy lider drużyny. W gdańskim klubie
będzie musiał poukładać grę zarówno piłkarzy już doświadczonych, sprowadzonych
do Gdańska w ostatnich miesiącach, jak i młodych. Wszystko po to, by klub mógł
ich korzystnie wkrótce sprzedać. A jeśli jeszcze pojawi się jakiś zafascynowany
piłką szejk z wypchanymi petrodolarami kieszeniami, albo chiński krezus, będący
pod wrażeniem kolejnych goli Mili w reprezentacji Polski, a nawet jej całkiem
prawdopodobnego (z obecnej perspektywy) awansu do Mistrzostw Europy, to może i
sam Sebastian wybierze się za granicę. Choć sparzony po doświadczeniach w
Austrii Wiedeń i Norwegii (Valerengens IF Oslo) raczej wyraźnie dawał do
zrozumienia, że wojaże już mu nie w głowie, to czas, i dobra gra, mogą leczyć
rany.
Śląsk nie jest już drużyną, która źle funkcjonuje bez
Sebastiana Mili. Praca trenera Pawłowskiego i jego sztabu podniosła zarówno
poziom zespołu, jak i samego Sebastiana, ale przy tym ograniczyła wpływ Mili na
drużynę. Poczucie utraconej szansy wyższych zarobków, poprawy sytuacji swojej
rodziny, bycia w pobliżu tej rodziny mieszkającej w Koszalinie, a także
poprowadzenia na boisku tak bardzo cenionego przez siebie klubu odbiłoby się
negatywnie na sportowcu. Mogłoby też źle wpłynąć na drużynę Śląska.
Sebastian odszedł, ale podziękujmy mu za 6,5 roku gry w
koszulce Śląska. Zasługuje na szacunek. Mila w tym czasie stał się twarzą
wrocławskiego klubu. Zdobył z nim Puchar Ekstraklasy, Superpuchar Polski, 3
medale Mistrzostw Polski: srebrny, złoty i brązowy. Mistrzostwo Polski z 2012r.
jest dopiero drugim w historii wrocławskiego klubu. Mila stał się jednym z
największych zawodników w dziejach Śląska. A mimo to nie będzie jego ikoną.
Kimś takim, jak choćby Tadeusz Pawłowski, Ryszard Tarasiewicz, Janusz Sybis,
którzy także po zakończeniu zawodniczych karier pracowali w klubie przy
Oporowskiej. Śląsk musi o takie osobowości zabiegać tu, we Wrocławiu i na
Dolnym Śląsku. Tylko bowiem dla mieszkańców tego regionu Śląsk to coś więcej
niż tylko kolejny klub. Tak, jak Lechia dla Sebastiana Mili
Tomasz Wlezień
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz