W coraz bardziej zwariowanym
świecie to media często dyktują warunki. W pogoni za oglądalnością i
zyskiem dochodzi jednak do sytuacji kuriozalnych. Takich, jak w trakcie
tenisowego turnieju we Wrocławiu.
Po 6 latach do Wrocławia
wrócił duży tenis. Turniej rangi challenger to wprawdzie nie ATP, ale piłkę
trzeba odbijać bardzo sprawnie, by sobie w nim poradzić. Potwierdzają to choćby
przykłady polskich czołowych graczy Łukasza Kubota i Michała Przysiężnego,
którzy mimo gry „w domu” odpadli już w pierwszej rundzie. A pojedynki
półfinałowe i częściowo finał były zagrane na dobrym poziomie.
Półfinały w znacznej części
widziałem, o finale mówię opierając się na innych relacjach. Finału bowiem nie
oglądałem, choć przyjechałem do wrocławskiej hali Orbita z reporterską ekipą.
Nie oglądałem, bo nie zostałem wpuszczony.
Już na 3 tygodnie przed
turniejem potwierdzałem u organizatorów czy będę mógł filmować mecze i emitować
relacje na antenie TVP. Otrzymywałem informacje – także jeszcze w trakcie
sobotnich półfinałów – że wprawdzie transmisję przeprowadza stacja Polsat, ale
ekipa TVP również może nagrywać materiał. Na potrzeby 50-sekundowego newsa szybko
się uwinęliśmy. Nikt nie zwracał się do nas, byśmy zaprzestali filmowania lub
zmienili miejsce przebywania z kamerą. Dlatego olbrzymim zaskoczeniem była dla
nas postawa ochroniarzy w niedzielne popołudnie, którzy zakazali nam wejścia do
hali. 3 fragmenty z całej mojej próby wyjaśnienia sytuacji są szczególnie
interesujące i wiele mówiące.
1.Chłoptaś z Polsatu
komunikując się telefonicznie z kimś ze swojej stacji stwierdził, że „ma
problem z Publiczną”. Ponieważ szybko odszedł, nie zdążyłem mu wyjaśnić, że
używanie takiego języka w relacjach publicznych świadczy wyjątkowo źle o nim, jego intelekcie, jak i o jego pracodawcy.
2.Po chwili organizatorzy
dostarczyli jakiś niepodpisany świstek papieru będący podobno umową będącą
zobowiązaniem stacji Polsat i organizatorów turnieju do przeprowadzenia
transmisji z półfinałów i finałów turnieju. Punkt 6. tego czegoś mówił o
przekazaniu Polsatowi praw telewizyjnych i marketingowych do …. fragmentów
widowiska. Z uśmiechem wskazałem organizatorom, że chyba nie potrafią czytać
zapisów prawnych. Niech Polsat sobie bierze te fragmenty. TVP – reprezentowana
przez ekipę zdjęciową – weźmie sobie kilka innych fragmentów. Nasze
pertraktacje jakoś nie spotkały się w jednym punkcie.
3.Nie spotkały się, bo jak
stwierdził jeden z organizatorów „musi się podporządkować Polsatowi, bo Polsat
robi im przysługę”.
Tak nieprofesjonalna
finalizacja naszych wcześniejszych ustaleń sprowadza się do interesującej
konkluzji: czy jednak w tej sytuacji – przy braku wyłączności Polsatu do
przekazywania relacji z tej imprezy – relacja z turnieju na antenie TVP nie
jest przypadkiem „robieniem” przysługi organizatorom turnieju? Było taką
przysługą, i mimo zaangażowania środków (wysłanie ekipy zdjęciowej) nie
doczekała się ona spodziewanej reakcji organizatorów turnieju. W tej sytuacji w
niedzielnym programie sportowym TVP Wrocław nie było żadnej wzmianki o
turnieju.
Oburzenie, a przy tym pusty
śmiech budzi też fakt dysponowania publicznymi środkami. Na antenie TVP
emitowane były spoty reklamowe zachęcające do przyjścia na tenisowe mecze.
Gratuluję rzetelnego dysponowania pieniędzmi podatników.
Można powiedzieć, że
wydarzenie we Wrocławiu jest jakby kontynuacją rywalizacji obu stacji
telewizyjnych o prawa do pokazywania światowych wydarzeń w siatkówce. Wojna na
górze, wojna na dole. Tylko dlaczego jednocześnie konsekwencje ponosi widz, Polak,
który nie otrzymuje informacji? Ekipa TVP nie przyjechała do Orbity robić
transmisji, ani nawet obszernego reportażu. Przyjechała zrobić krótkiego newsa
na 1,5 minuty. Podobne do tego zachowania władz i pracowników Polsatu w
przeszłości spowodowały, że zrezygnowałem z dekodera Polsatu i o nim
zapomniałem. Ale Polsat nie daje zapomnieć o sobie.
Aby przeciwdziałać takim
zachowaniom i działać jednocześnie na korzyść jak największej liczby odbiorców,
ważne są wiedza i doświadczenie organizatorów wydarzeń sportowych w
dysponowaniu prawami telewizyjnymi i marketingowymi. Większość z nich taką
wiedzą i doświadczeniem pochwalić się nie może, co widać na przykładzie innych
dyscyplin.
Tomasz Wlezień