Fot. TW-MEDIA
Wojciech Stępień, trener Czarnych Radom, rozmawiał głównie z grającym asystentem - Robertem Prygielem.
Dwa interesujące spotkania obejrzałem w minioną sobotę.
Pasjonujący, wciągający bój siatkarzy Cuprum Mundo Lubin z Czarnymi Radom, oraz
zwykły ligowy mecz koszykarek CCC Polkowice z Widzewem Łódź. Dwa spotkania,
dwie różne atmosfery, dwa odległe poziomy doznań pokazujące przeciwne krańce
sportowej rywalizacji w grach zespołowych.
Widowiska sportowe muszą mieć wysoki poziom i dramaturgię,
jeśli mają istnieć w społecznej świadomości dłużej niż kilka godzin. Jeśli mają
skupiać zainteresowanie przyciągając kibiców. Aby to założenie zostało
spełnione w ligach gier zespołowych, powinny zaistnieć dwa warunki sine qua
non:
1.każda drużyna musi mieć szeroki i wyrównany skład
zawodników o wysokich umiejętnościach,
2.różnica poziomów wszystkich drużyn w lidze powinna być jak
najmniejsza.
W Lubinie było gorąco
Wiadomo o tym od dawna, bo też w teorii jesteśmy mocni.
Tyle, że praktyka częstokroć kuleje, a niewiele jest na świecie lig tak
wyrównanych jak koszykarska NBA. To właśnie w Ameryce nawet notoryczni
autsajderzy potrafią bić się z potentatami. Niekiedy nawet udaje się im tych
wielkich pokonać.
Wracając do naszej rzeczywistości, zacznę od siatkarzy,
których też oglądałem jako pierwszych. Mecz niby tylko pierwszoligowy, na
zapleczu Plus Ligi mężczyzn, ale wspaniałymi akcjami dający widzom poczucie, że
uczestniczą w czymś niecodziennym. Oni przyszli w sobotnie popołudnie, po
pracy, by zaznać właśnie tych emocji: euforii, delektowania się sportowym kunsztem,
zawodu po udanej akcji rywali. A mimo to głośni i żywiołowi kibice w Lubinie
zachowali wartą pochwały neutralność wobec gości.
Za ten wspaniały doping otrzymali widowisko, w którym
zespoły zdobywały punkt za punkt, set za set. Przez cały mecz miałem wrażenie,
że ten, kto złamie rywala, wypracuje większą przewagę, wygra. Siatkarze
świetnie zdawali sobie z tego sprawę, czuli to, więc walczyli o każdą piłkę.
Nikomu więc tej przewagi wypracować się nie udało.Może byłoby inaczej, gdyby nie kontuzja Damiana Dykasa z
Cuprum …
Spotkanie wygrali Czarni Radom 3:2, bo mieli więcej
zawodników doświadczonych już na boiskach ekstraklasy, a nawet w reprezentacji.
Mniej żywiołowych od gospodarzy, jak choćby Marcin Kocik, Bartłomiej Neroj, a
zwłaszcza Robert Prygiel.
Tak, warto było przyjść i obejrzeć grę Prygiela. Jeszcze
kilka lat temu gwiazda naszej reprezentacji, teraz już kończy karierę. Ale przy
tym z jaką klasą to robi! Między zagrywkami porusza się po boisku ostrożnie,
jakby nie chciał marnować ani odrobiny cennej energii. Po czym otrzymuje od
rozgrywającego piłkę na pojedynczy blok i z zimną precyzją uderza w parkiet.
Jeśli blok jest szczelny, obija palce i również zdobywa punkt.
- Wygraliśmy tu dziś serduchem – przekonywał ucieszony i
jakby nieco skonfundowany, że to jemu wręczono nagrodę dla najlepszego zawodnika
meczu. A przecież to cała drużyna zasłużyła na wyróżnienie. Tak, to drużyna
wygrywa i przegrywa. Ale to na takich graczy jak Prygiel warto „chodzić”. To
oni pokazują, że można więcej, lepiej, dalej. Partnerzy i rywale starają się im
dorównać, czego konsekwencją są świetne widowiska.
Fot.TW-MEDIA
W Polkowicach walka oczywiście była, ale to CCC miało olbrzymią przewagę.
Letnia koszykówka
Z gorącej atmosfery
trafiliśmy pół godziny później
do letniej. Taka była z przyczyn obiektywnych. Niczyjej winy w tym nie było. Po
prostu koszykarki Widzewa Łódź są
zespołem dużo słabszym od CCC Polkowice. A wicemistrzynie Polski nie
musiały się nadmiernie wysilać, by wygrać mecz i poprawić indywidualne
statystyki rezerwowych.
-Widzew przed nami
się nie położy. Musimy wygrać ten mecz – mówił mi kilka minut przed
rozpoczęciem trener Jacek Winnicki. To prawda, a takie nastawienie faworyta
oznaczało profesjonalne podejście
do zawodu i nie lekceważenie ani rywala, ani kibiców. Ale też to polkowiczanki
musiałyby chyba się położyć, albo zostać w domu, by Widzew mógł marzyć o
wygranej.
Zespół Leony
Widzew jako zespół,
bo jednak kilka indywidualności
w swoim składzie posiada. Takich, które swoje pojedynki w tym meczu potrafiły
wygrać. Choćby Leona Kristofova .. o, przepraszam – od kilku już lat Jankowska.
Ale jakoś jej panieńskie
nazwisko zasiedliło moją pamięć. Lepiej się komponuje z imieniem Czeszki, która
w mieście Łodzi postanowiła
zostać Polką. Od 10 lat już występuje na naszych parkietach.
Otóż rzeczona Leona
pokazała w pierwszych minutach naprawdę fajną koszykówkę. Luz, spryt, umiejętności. Doświadczenie. Połączenie tych cech stworzyło czarujący koszykarski wdzięk.
A to sprzedała Nnemkadi Ogwumike sprzed nosa kilka rzutów z półdystansu z
szybko zamkniętym nadgarstkiem. A to założyła Amerykance czapkę z wyższego
piętra…
Mam do Leony słabość,
dziennikarską oczywiście. Ona nawet bez formy, po kontuzji była – jest! – dla
swoich zespołów wartością dodaną. To do niej próbują dorównać koleżanki. Jest
piątym strzelcem tego sezonu, ze średnią 15,09 pkt., ale w Polkowicach szybko
została zatrzymana. Zgasła. Jej 6 punktów i 4 zbiórki to bardzo niewiele.
Widzew uzbierał w sumie 43 punkty, CCC – grając bez presji, spokojnie
dopracowując akcje – 74.
Czekając na prawdziwe mecze
Publiczność w Polkowicach prezentuje kunszt zbliżony do
koszykarek. Mecz był ledwie letni, emocji tak nie za dużo, żeby się nie zmęczyć
przed Świętami. Wielka pluszowa maskotka polkowiczanek rozleniwiona położyła
się na parkiecie. Mimo to kibice dopingowali, z zacięciem obserwowali co się
dzieje na parkiecie. Nie zmienia to oceny, że działo się niewiele poza solidnym
rzemiosłem. Żużlowcy niektóre sparingi nazywają „punktowanymi treningami”.
Pamiętając o specyfice dyscypliny i powadze ligowych rozgrywek CCC wygrało
„punktowany sparing”. W Ford Germaz Ekstraklasie prawdziwe mecze czekają ten
zespół za dwa miesiące: 4 lutego z Artego Bydgoszcz, 12 lutego z Energą Toruń i
wreszcie 16 lutego z Wisłą Can-Pack Kraków. Do tego czasu najważniejsza będzie
Euroliga. A jeszcze wcześniej – Święta Bożego Narodzenia!