poniedziałek, 23 lutego 2015

TOWAR NIEKUPIONY, ALE WŁASNY

W coraz bardziej zwariowanym świecie to media często dyktują warunki. W pogoni za oglądalnością i zyskiem dochodzi jednak do sytuacji kuriozalnych. Takich, jak w trakcie tenisowego turnieju we Wrocławiu.

Po 6 latach do Wrocławia wrócił duży tenis. Turniej rangi challenger to wprawdzie nie ATP, ale piłkę trzeba odbijać bardzo sprawnie, by sobie w nim poradzić. Potwierdzają to choćby przykłady polskich czołowych graczy Łukasza Kubota i Michała Przysiężnego, którzy mimo gry „w domu” odpadli już w pierwszej rundzie. A pojedynki półfinałowe i częściowo finał były zagrane na dobrym poziomie.
Półfinały w znacznej części widziałem, o finale mówię opierając się na innych relacjach. Finału bowiem nie oglądałem, choć przyjechałem do wrocławskiej hali Orbita z reporterską ekipą. Nie oglądałem, bo nie zostałem wpuszczony.
Już na 3 tygodnie przed turniejem potwierdzałem u organizatorów czy będę mógł filmować mecze i emitować relacje na antenie TVP. Otrzymywałem informacje – także jeszcze w trakcie sobotnich półfinałów – że wprawdzie transmisję przeprowadza stacja Polsat, ale ekipa TVP również może nagrywać materiał. Na potrzeby 50-sekundowego newsa szybko się uwinęliśmy. Nikt nie zwracał się do nas, byśmy zaprzestali filmowania lub zmienili miejsce przebywania z kamerą. Dlatego olbrzymim zaskoczeniem była dla nas postawa ochroniarzy w niedzielne popołudnie, którzy zakazali nam wejścia do hali. 3 fragmenty z całej mojej próby wyjaśnienia sytuacji są szczególnie interesujące i wiele mówiące.

1.Chłoptaś z Polsatu komunikując się telefonicznie z kimś ze swojej stacji stwierdził, że „ma problem z Publiczną”. Ponieważ szybko odszedł, nie zdążyłem mu wyjaśnić, że używanie takiego języka w relacjach publicznych świadczy wyjątkowo źle o nim, jego intelekcie, jak i o jego pracodawcy.
2.Po chwili organizatorzy dostarczyli jakiś niepodpisany świstek papieru będący podobno umową będącą zobowiązaniem stacji Polsat i organizatorów turnieju do przeprowadzenia transmisji z półfinałów i finałów turnieju. Punkt 6. tego czegoś mówił o przekazaniu Polsatowi praw telewizyjnych i marketingowych do …. fragmentów widowiska. Z uśmiechem wskazałem organizatorom, że chyba nie potrafią czytać zapisów prawnych. Niech Polsat sobie bierze te fragmenty. TVP – reprezentowana przez ekipę zdjęciową – weźmie sobie kilka innych fragmentów. Nasze pertraktacje jakoś nie spotkały się w jednym punkcie.
3.Nie spotkały się, bo jak stwierdził jeden z organizatorów „musi się podporządkować Polsatowi, bo Polsat robi im przysługę”.

Tak nieprofesjonalna finalizacja naszych wcześniejszych ustaleń sprowadza się do interesującej konkluzji: czy jednak w tej sytuacji – przy braku wyłączności Polsatu do przekazywania relacji z tej imprezy – relacja z turnieju na antenie TVP nie jest przypadkiem „robieniem” przysługi organizatorom turnieju? Było taką przysługą, i mimo zaangażowania środków (wysłanie ekipy zdjęciowej) nie doczekała się ona spodziewanej reakcji organizatorów turnieju. W tej sytuacji w niedzielnym programie sportowym TVP Wrocław nie było żadnej wzmianki o turnieju.
Oburzenie, a przy tym pusty śmiech budzi też fakt dysponowania publicznymi środkami. Na antenie TVP emitowane były spoty reklamowe zachęcające do przyjścia na tenisowe mecze. Gratuluję rzetelnego dysponowania pieniędzmi podatników.
Można powiedzieć, że wydarzenie we Wrocławiu jest jakby kontynuacją rywalizacji obu stacji telewizyjnych o prawa do pokazywania światowych wydarzeń w siatkówce. Wojna na górze, wojna na dole. Tylko dlaczego jednocześnie konsekwencje ponosi widz, Polak, który nie otrzymuje informacji? Ekipa TVP nie przyjechała do Orbity robić transmisji, ani nawet obszernego reportażu. Przyjechała zrobić krótkiego newsa na 1,5 minuty. Podobne do tego zachowania władz i pracowników Polsatu w przeszłości spowodowały, że zrezygnowałem z dekodera Polsatu i o nim zapomniałem. Ale Polsat nie daje zapomnieć o sobie.
Aby przeciwdziałać takim zachowaniom i działać jednocześnie na korzyść jak największej liczby odbiorców, ważne są wiedza i doświadczenie organizatorów wydarzeń sportowych w dysponowaniu prawami telewizyjnymi i marketingowymi. Większość z nich taką wiedzą i doświadczeniem pochwalić się nie może, co widać na przykładzie innych dyscyplin.

Tomasz Wlezień

TAK NIEWIELU UCZYNIŁO TAK WIELE

Piłka ręczna. Po 6-letniej przerwie znów jesteśmy wśród najlepszych drużyn świata piłkarzy ręcznych. Mamy powód do dumy. Jeśli spojrzeć w podstawy tego wyniku, już powody do dumy są znacznie mniejsze.

Nie wierzyłem w dobry wynik polskiej reprezentacji w Katarze. Wierzyłem natomiast w walkę, bo tę nasi zawodnicy zawsze zapewniają. Była walka do końca, olbrzymi charakter, determinacja, a dzięki nim był też dobry wynik. Polscy piłkarze ręczni pokonali Hiszpanów w ostatnim meczu i zostali brązowymi medalistami Mistrzostw Świata. A ja jednocześnie miałem przyjemność przeżywać emocje meczu z ówczesnymi jeszcze mistrzami w miejscu niedostępnym dla większości dziennikarzy i kibiców polskiej reprezentacji. W domu Jacka Będzikowskiego, drugiego trenera polskiej reprezentacji.

Pozytywne emocje budują sukces
-W tej kadrze jest świetna atmosfera – zapewnia pani Jolanta, żona Jacka seniora. Wie o czym mówi, bo spędziła kilka pierwszych dni z reprezentacją w Katarze. W trakcie ostatniego meczu ściskała kciuki przed telewizorem tak mocno, że na pewno pomogło to walczącym Polakom. To kibicowski wulkan, który zwielokrotnia każdą boiskową sytuację. – Od początku wierzyliśmy w sukces – mówił tuż po meczu Jacek junior, także piłkarz ręczny, występujący w I-ligowej Siódemce Miedzi Legnica. W trakcie transmisji rzeczywiście ani razu nie narzekał. Dopingował, ale też chłodno analizował co się dzieje na boisku.
Polacy rzucili się na Hiszpanów w dogrywce niczym husaria pod … no nie wiem gdzie, bo akurat husaria nigdy z Hiszpanami nie walczyła. J To był więc chyba ten pierwszy raz. A przy tym jakich miała kibiców! Jolanta i Jacek junior. A razem z nimi Bartek, Anna i Julia Smoliczowie, przyjaciele domu państwa Będzikowskich. Dawno nie uczestniczyłem w takim sympatycznym i spontanicznym spotkaniu kibiców dopingujących swój zespół.
5 minut po zakończeniu spotkania zadzwonił telefon pani Jolanty. Zażartowałem, że pewnie dzwoni Jacek senior… To rzeczywiście był drugi trener reprezentacji. W chwili także dla niego wyjątkowej chciał jak najszybciej podzielić się radością z najbliższymi. To też pokazuje, jak duży jest to sukces. I jak bardzo w jego osiągnięciu pomagają pozytywne emocje i wsparcie najbliższych.

Przez trudy do gwiazd
Choć polska kadra nie miała łatwej drogi do medalu, jakby wbrew przeciwnościom po niego sięgnęła. O tym, że na turniej nie wyleczy się Jakub Łucak, nasz bohater Mistrzostw Europy sprzed roku, było wiadomo od dawna. Przed niedawnymi Mistrzostwami Świata kontuzji doznał podstawowy rozgrywający reprezentacji Bartłomiej Jaszka. W trakcie turnieju – w dużym stopniu go zastępujący Krzysztof Lijewski. Były też urazy innych graczy. – Reprezentacja jest tak ustawiona przez trenerów, głównie przez Michaela Bieglera, żeby potrafiła sobie radzić bez liderów – mówiła w trakcie meczu z Hiszpanami Jolanta Będzikowska.
Było to widać również w  tym pojedynku. Michał Szyba turniej oglądał głównie z ławki rezerwowych. Sporo się chyba nauczył, bo gdy wyszedł w ostatnim meczu, był dla Hiszpanów jak surowy nauczyciel. Rzucił 8 bramek, i to w stylu godnym mistrza świata.
Koledzy mu ufali, podawali piłkę, a on zaufanie odwzajemniał. To jedna z naszych nadziei na kolejne lata. Szyba będzie próbował unieść duży ciężar, bo przyszłość ma ciemne barwy, nawet raczej nie brązowe ;-)

Stara gwardia
Sukcesu w Katarze nie byłoby bez graczy bardzo doświadczonych, którzy wiedzą jak wygrywać najważniejsze mecze i iść dalej, coraz dalej w turniejowej drabince. Wspomniany już Krzysztof Lijewski to trzykrotny medalista Mistrzostw Świata. Ma srebro z 2007r, oraz brązy z 2009r. i 2015r. Jest więc jednym z kilku piłkarzy najbardziej utytułowanych w historii polskiej piłki ręcznej. Obok: braci Bartosza i Michała Jureckich, Sławomira Szmala i Karola Bieleckiego (którzy także mają po 3 medale MŚ).
Stara gwardia jednak się starzeje i coraz trudniej jej walczyć na najwyższym poziomie. Bartosz Jurecki wrócił do Głogowa, w którym z zespołem Chrobrego w 2006 roku świętował wicemistrzostwo Polski, po dziewięciu latach spędzonych w niemieckim SC Magdeburg. Poza argumentami rodzinnymi trudno jednak oprzeć się wrażeniu, że podstawowy kołowy brązowych medalistów mundialu powinien być rozchwytywany na transferowej giełdzie najlepszych lig Europy. Mimo to cieszmy się z jego powrotu na Dolny Śląsk. Poza trenerem Jackiem Będzikowskim będzie to obecnie jeden z dwóch związków naszego regionu z piłką ręczną na najwyższym poziomie.

Mało następców
Niestety, od wielu już lat nasze zespoły zajmują miejsca w dolnej połowie tabeli polskiej PGNiG Superligi Mężczyzn. Śląsk Wrocław jeszcze walczy, by uniknąć spadku do I ligi. Niewiele lepsze jest Zagłębie Lubin, a w środku tabeli usadowił się wspomniany Chrobry. Próbując poprawić sobie humor możemy powiedzieć, że wśród obecnych medalistów aż 4 było w przeszłości związanych z klubami z Wrocławia, Lubina i Głogowa: Lijewski, Mariusz Jurkiewicz i bracia Jureccy. Ale oni odeszli do lepszych klubów, a następcy już nie mają tych umiejętności. Niewiele jest też klubów szkolących młodzież. – Chciałam zapisać córkę do sekcji we Wrocławiu. Znalazłam … jedną – z goryczą w głosie informuje Jolanta Będzikowska. Przy okazji niedawnych mistrzostw pojawiły się również interesujące zestawienia. W Polsce zarejestrowanych jest niespełna 19 tysięcy piłkarzy ręcznych (kobiet i mężczyzn). W 66-milionowej Francji tę dyscyplinę uprawia niemal 500 tysięcy. Dlatego to reprezentacja znad Sekwany jest już 5-krotnym mistrzem świata. Na tym przykładzie wyczyn polskiego zespołu nabiera dodatkowej wartości. Tak niewielu uczyniło tak wiele.
Tomasz Wlezień

piątek, 23 stycznia 2015

MOŻE NAD MORZEM WIĘCEJ MOŻE?

Wszystko wreszcie się skończyło. Sebastian Mila podpisał w czwartek umowę z Lechią Gdańsk. Uważam, że to dobry wybór; że to dobrze, że opuścił Śląsk Wrocław.

Jesienny serial w odcinkach pod tytułem „Cała Polska kocha Sebastiana Milę” – po strzelonym Niemcom golu - miał na przełomie roku kontynuację. Sebastiana pokochała także Lechia Gdańsk, postanowiła więc go sprowadzić nad morze. Jednak zawodnika obowiązywał jeszcze przez 1,5 roku kontrakt ze Śląskiem Wrocław. Mila musiał podjąć decyzję, ale porozumieć się musiały także kluby.
To swoiste przeciąganie liny „kto silniejszy” miało raczej przewidywalny przebieg. Sebastian Mila nigdy nie ukrywał, że Lechię Gdańsk darzy wyjątkowym uczuciem. Zawsze grał z opaską na nadgarstku w jej barwach. W niej grał w zespole juniorów i startował do dorosłej kariery jeszcze w latach 90. W niej chciałby zakończyć karierę. Gdy tylko pojawiła się propozycja przejścia do zespołu z Gdańska, było wiadomo już na starcie, że piłkarz jest bardziej na „tak” niż na „nie”. Pomimo wielu sezonów spędzonych we Wrocławiu, odniesionych sukcesów, świetnej formy wypracowanej w 2014r. pod okiem trenera Tadeusza Pawłowskiego i jego sztabu szkoleniowego. 

Moją uwagę zwróciło zachowanie Sebastiana przed meczem Śląska z Lechią 25 października 2014r. w Gdańsku. Po treningu, jeszcze we Wrocławiu, podszedł do naszej ekipy reporterskiej, przywitał się z sympatią. Gdy jednak usłyszał, że chcę go zapytać o Lechię Gdańsk, odmówił i szybko poszedł do szatni. Wtedy jeszcze nikt nie mówił o zainteresowaniu Lechii. Co jednak nie oznacza, że nie było pierwszych przymiarek. Wówczas zaskoczyła mnie reakcja Sebastiana, bo on raczej nie odmawia wywiadów. Nawet gdy mecz mu nie wyszedł, nawet gdy drużyna zagrała słabo.

W listopadzie rozpoczęły się rozmowy klubowych działaczy. Efektem jest zmiana przez piłkarza klimatu z dolnośląskiego na morski. W Lechii Sebastian otrzymał do podpisu umowę na 3,5 roku (pierwotnie mówiono o 5,5 roku), za bardzo dobre pieniądze. W mediach, na forach internetowych pojawiły się informacje, że za sam podpis otrzymał 1,4 mln zł (zapewne do podziału z agencją menedżerską), oraz 2 mln zł za każdy rok obowiązywania umowy. Jeżeli rzeczywiste warunki nie będą aż tak dobre, to i tak można przyjąć, że jak na sytuację w polskim futbolu będą bardzo wysokie. Mila raczej został najlepiej opłacanym piłkarzem w polskiej lidze, bo Miroslav Radović w Legii Warszawa zarabia około 1 mln zł rocznie. A przy tym po zakończeniu kariery ma pozostać w strukturach klubu jako pracownik.

Śląsk prawdopodobnie zarobi na sprzedaży zawodnika około 1 mln 300 tys. złotych. – Nigdy nie ujawniamy negocjowanych kwot – sumy tej nie potwierdza Michał Mazur, rzecznik prasowy Śląska. Śląsk na pewno otrzymał co najmniej 1 mln zł, zyskując jednocześnie … skreślenie Sebastiana Mili z listy płac, co w przypadku spłacającego jeszcze stare długi wrocławskiego klubu jest równie ważne. – Trener Tadeusz Pawłowski po ostatnim meczu kontrolnym z Górnikiem Łęczna zapewniał, że już za miesiąc wszyscy będą zaskoczeni, jak gra Peter Grajciar, następca Mili. Zadaniem trenera jest tak przygotować zespół, by poradził sobie bez jednego ze swoich dotychczasowych liderów – to kolejne słowa rzecznika.

Mila to piłkarz w polskiej lidze nietuzinkowy. W ekstraklasie zagrał 264 mecze, zdobywając w nich 47 bramek. Dotychczas wystąpił też w 34 spotkaniach pierwszej reprezentacji Polski strzelając w nich 8 bramek. Jego kariera jednak zbliża się do końca. W lipcu piłkarz skończy 33 lata. Mimo to Tadeusz Pawłowski zapewnia, że Sebastian może na wysokim poziomie grać jeszcze przez 3 lata. Trener Śląska Wrocław pracował z zawodnikiem przez rok, więc wie co mówi. To oznacza, że może być ważnym graczem zespołu z Gdańska do końca obowiązywania umowy

Coś mi jednak mówi, że niemiecka agencja menedżerska, będąca właścicielem Lechii, nie kupuje Mili tylko dla Lechii. Sebastian to sympatyczny człowiek, ale jednocześnie dobry, stanowczy lider drużyny. W gdańskim klubie będzie musiał poukładać grę zarówno piłkarzy już doświadczonych, sprowadzonych do Gdańska w ostatnich miesiącach, jak i młodych. Wszystko po to, by klub mógł ich korzystnie wkrótce sprzedać. A jeśli jeszcze pojawi się jakiś zafascynowany piłką szejk z wypchanymi petrodolarami kieszeniami, albo chiński krezus, będący pod wrażeniem kolejnych goli Mili w reprezentacji Polski, a nawet jej całkiem prawdopodobnego (z obecnej perspektywy) awansu do Mistrzostw Europy, to może i sam Sebastian wybierze się za granicę. Choć sparzony po doświadczeniach w Austrii Wiedeń i Norwegii (Valerengens IF Oslo) raczej wyraźnie dawał do zrozumienia, że wojaże już mu nie w głowie, to czas, i dobra gra, mogą leczyć rany.

Śląsk nie jest już drużyną, która źle funkcjonuje bez Sebastiana Mili. Praca trenera Pawłowskiego i jego sztabu podniosła zarówno poziom zespołu, jak i samego Sebastiana, ale przy tym ograniczyła wpływ Mili na drużynę. Poczucie utraconej szansy wyższych zarobków, poprawy sytuacji swojej rodziny, bycia w pobliżu tej rodziny mieszkającej w Koszalinie, a także poprowadzenia na boisku tak bardzo cenionego przez siebie klubu odbiłoby się negatywnie na sportowcu. Mogłoby też źle wpłynąć na drużynę Śląska.

Sebastian odszedł, ale podziękujmy mu za 6,5 roku gry w koszulce Śląska. Zasługuje na szacunek. Mila w tym czasie stał się twarzą wrocławskiego klubu. Zdobył z nim Puchar Ekstraklasy, Superpuchar Polski, 3 medale Mistrzostw Polski: srebrny, złoty i brązowy. Mistrzostwo Polski z 2012r. jest dopiero drugim w historii wrocławskiego klubu. Mila stał się jednym z największych zawodników w dziejach Śląska. A mimo to nie będzie jego ikoną. Kimś takim, jak choćby Tadeusz Pawłowski, Ryszard Tarasiewicz, Janusz Sybis, którzy także po zakończeniu zawodniczych karier pracowali w klubie przy Oporowskiej. Śląsk musi o takie osobowości zabiegać tu, we Wrocławiu i na Dolnym Śląsku. Tylko bowiem dla mieszkańców tego regionu Śląsk to coś więcej niż tylko kolejny klub. Tak, jak Lechia dla Sebastiana Mili
Tomasz Wlezień

poniedziałek, 12 stycznia 2015

KTO WAŻNIEJSZY: TELEWIZJA CZY PODATNIK?


Fot. Archiwum Onet
W siatkówce jesteśmy najlepsi na świecie. Do najlepszych kibiców dołączyli zawodnicy. Polska reprezentacja mężczyzn zdobyła we wrześniu tytuł mistrza świata. Grzejemy się w blasku złota. Mimo to nie minął niesmak po telewizyjnym przekazie. Problem ma głębsze korzenie, niż przedstawiły media.

Kontynuacją, a jednocześnie kwintesencją narodowej dyskusji czy przekazy z Mistrzostw mogą być emitowane wyłącznie w kanałach płatnych stacji Polsat, była wymiana stanowisk między osobami pracującymi dla Polsatu i TVP. Skalę emocji i zacietrzewienia doskonale obrazuje fakt, że w imieniu obu stacji wypowiadali się nie tylko zarządzający, ale również dziennikarze, obnażając braki intelektu i inteligencji emocjonalnej. Ale zacznijmy od meritum, czyli jak doszło do zakodowania przez Polsat meczów imprezy rozgrywanej w Polsce.

Cena nie Czyni Cudu
Prywatny nadawca na zakup od Międzynarodowej Federacji Siatkówki (FIVB) praw do przekazu telewizyjnego, reklamowych i marketingowych wydał podobno 15 mln Euro. Przy obecnej relacji walut dałoby to około 60 mln zł. Jeśli do tej sumy dodamy koszty produkcji telewizyjnego sygnału, stacja musiała wydać prawdopodobnie około 75 mln zł. To szacunek jednego z ekspertów rynku mediów, ale niepotwierdzony.
To ogromna suma, ale w 2008 roku zarządzający stacją mieli prawo przypuszczać, że przez 6 lat sytuacja gospodarcza w Polsce znacząco się poprawi. A przecież już wówczas nasza gospodarka była na fali wznoszącej. Euro kosztowało – co niewielu pamięta – nieco ponad 3 zł, a nie 4 zł, jak obecnie. Jest różnica gdy przelewa się na konto FIVB równowartość 45-47 mln zł, a 60 mln zł. Przy tym kryzys w Europie dopiero się zaczynał i analitycy, a za nimi główne polskie oraz zagraniczne media (a więc także Polsat) nie pokazywały możliwości pojawienia się aż tak poważnych jego konsekwencji, jakie z czasem zaczęły się ujawniać. Wręcz przeciwnie: nowa zielona wyspa kwitła.
- Gdyby tylko udało się wyjść w okolicach zera z reklamą, to na pewno nie zamknęlibyśmy turnieju w serwisach płatnych – tłumaczył niedawno strategię Polsatu Dominik Libicki, prezes grupy Cyfrowy Polsat. Nota bene właśnie odszedł z firmy, co z dużym prawdopodobieństwem można wiązać z opisywaną sytuacją.
Szacunki specjalistów z rynku mediów są jednak bezwzględne. Oceniają oni, że podobną sumę zarobiła na reklamach TVP transmitując mecze Euro 2012. Tylko że piłkarski turniej Mistrzostw Europy to zupełnie inna półka niż siatkarskie Mistrzostwa Świata. Wystarczy porównać oglądalność. Spotkania piłkarskie średnio obejrzało około 7 mln widzów. Na taki czas antenowy łatwiej skusić reklamodawców, a i cena spotów reklamowych może być wysoka. TVP zaprezentowała 4,2 tys. spotów reklamowych. Ich średnia cena była bliska 20 tys. zł.
Polsat ze swoją siatkarską ofertą nie miał szans na zbliżenie się do takiego wyniku. Popatrzmy: spotkanie Polska – Serbia, otwierające turniej, obejrzało 4,7 mln widzów tylko dlatego, że zostało wyemitowane w otwartym kanale. Kolejne, już kodowane spotkania, oglądało poniżej 2 mln kibiców. Przy najbardziej korzystnym dla prywatnej stacji scenariuszu do domknięcia budżetu brakowałoby co najmniej 30 mln zł. Tak oceniają analitycy.
Polsat miał więc niewielkie szanse wyjść na zero, a tym bardziej zarobić. W tej sytuacji już dawno musiała powstać myśl, by zakodować transmisje. Sprzyjała temu luka w prawie, prosty efekt działalności rządu Donalda Tuska i Krajowej Rady Radiofonii i Telewizji.

Polityka miesza w sporcie
Marian Kmita, pochodzący z Brzegu Dolnego, także mojego rodzinnego miasta, dyrektor do spraw sportu Polsatu, tłumaczył w mediach, że ze wsparcia stacji przy finansowaniu produkcji telewizyjnego sygnału rezygnowały spółki Skarbu Państwa. Miał je do takiego kroku - zdaniem Kmity - przekonywać premier Donald Tusk. Być może to prawda. Może tu leży odpowiedź na zastanawiającą bierność Ministerstwa Sportu i Turystyki, przekazującego publiczne pieniądze bez egzekwowania celowości ich wydatkowania przez Polski Związek Piłki Siatkowej. Tutaj warto zwrócić uwagę na 3 aspekty:

1.wypowiedź Kmity wskazuje, że głównym kierunkiem Polsatu przy budowaniu budżetu obsługi medialnej Mistrzostw było pozyskanie pieniędzy od spółek Skarbu Państwa. Słaby to pomysł, nawet jeśli weźmiemy pod uwagę, że impreza o randze globalnej organizowana w Polsce jest jedną z niewielu okazji pokazania się polskim firmom globalnemu odbiorcy.
2.z trzech największych stacji telewizyjnych w Polsce dwie (TVP i TVN) w dużym stopniu finansowane są przez środki rządowe, a co za tym idzie - prowadzą przekaz informacyjny korzystny dla rządu. Polsat jest bardziej niezależny, i poniósł za to swoistą „karę”. Przed kilku laty ten sam premier Tusk bez żadnych wątpliwości wspominał, że można nie płacić abonamentu na Telewizję Publiczną. Jak to mówią, łaska pańska na pstrym koniu jeździ.
3.kulisy otrzymania przez Polsat praw telewizyjnych do nadawania relacji z Mistrzostw są dosyć niejasne. Nie było przetargu, ani otwartego konkursu ofert. Inne stacje niby mogły się zgłosić, ale to z Polsatem światowa federacja siatkarska FIVB prowadziła negocjacje. Dziś nie wiemy, czy udział większej liczby stacji podniósłby cenę praw telewizyjnych, ale można przyjąć, że tak. Polsat powinien wiedzieć na co się decyduje, a po wydarzeniach już wiemy, że nie wiedział. To kolejny minus dla stacji. Nie możemy przy tym wykluczyć, że prowadząc codzienną obsługę reklamową rynku, Polsat miał wstępne zapewnienia dużych firm o zainteresowaniu siatkarskim mundialem. Nie miał jednak planu awaryjnego, lub został zaskoczony gdy było już późno na zmianę strategii obsługi Mistrzostw.

Emocje zamiast faktów
Niejasność negocjacji związanych z nabyciem telewizyjnych praw potwierdza moim zdaniem - wprawdzie nie wprost - skala emocji wyrażanych w trakcie wymiany „uprzejmości” między Polsatem a TVP. Nie znam prawdziwych kulis kontaktów obu stacji. Wychodzę jednak z założenia, że informacje, które przedostały się do mediów, były zbyt jednostronne i wybiórcze, by ujmowały całość problemu w prawdziwym świetle. Podawane przy tym były zgodnie z założeniem „każda sroka swój ogonek chwali”.
Jednocześnie niektóre wypowiedzi przedstawicieli obu stacji świadczą o niezbyt wysokim potencjale intelektualnym. Polecam je przeczytać i spokojnie zanalizować. Choćby wypowiedź Mateusza Borka z Polsatu, traktującą o TVP, a podaną na profilu społecznościowym: „Populistyczny bełkot. Niech dalej wydają miliony na komercyjne formaty typu Voice of Poland. Dostali ofertę na otwartą antenę”. Borek w ten sposób mówi o możliwości odsprzedania przez Polsat części praw do przekazywania relacji z Mistrzostw.
„Kolega” Borek, pisząc taką głęboko przemyślaną myśl, zamiast pozostać w sferze rozważań o siatkarskim mundialu i podać o jaką sumę chodzi, zaczął analizować plany konkurencyjnej stacji, która z przyczyn ekonomicznych i krótkiego czasu na podjęcie decyzji nie musiała przyjmować każdej takiej propozycji. Przy tym publiczna telewizja otrzymała tę propozycję już w czasie, gdy plany marketingowe Polsatu zaczynały się walić, więc zarządzający stacją rozpoczęli rozważać pomysł zakodowania przekazu. Nie widzę powodu, dla którego publiczny nadawca miałby ratować budżet prywatnego konkurenta publicznymi pieniędzmi, za stawkę podyktowaną przez prywatną firmę. To zdaje się rozeźliło polsatowców. Weszli więc w ton cytowanego wyżej wpisu wypowiedzi Borka. Trudno się dziwić, że po pewnym czasie dyskusja prowadzona przez kilkanaście osób zeszła do przywołanego w niej poziomu programu „Żona dla rolnika” z anteny TVP.
Ale i przedstawiciel stacji publicznej, Marian Kubalica – pełniący funkcję zastępcy szefa sportu w TVP – palnął na koncie twitterowym po przegranym przez Polskę meczu z USA: „Napompowany niebotycznie balon pn. reprezentacja Polski w siatkówce właśnie pękł”. Po czym ze znawstwem dodał: „Zdaje się, że kończy się sen o potędze polskiej męskiej siatkówki. Właściwe mistrzostwa dopiero się zaczynają”.
Już tylko te wypowiedzi, choć nie stanowiące bezpośredniej wymiany zdań, pokazują, że niektórzy przedstawiciele mediów powinni mieć zakaz wypowiadania się w sprawach, które ich przerastają. Zgodnie z zasadą, że jeżeli milczysz, to tylko uchodzisz za głupka. Jeżeli zaczynasz się odzywać, rozwiewasz wszelkie wątpliwości. Szeroki przegląd wymiany zdań obejrzeć można tutaj: http://www.wirtualnemedia.pl/artykul/dziennikarze-polsatu-i-tvp-kloca-sie-o-siatkarskie-transmisje-populistyczny-belkot-dlaczego-kodujecie
Warto przy tym dodać, że Polsat sprzedał licencje na pokazywanie części spotkań aż 166 krajom. Już tylko ich liczba wskazuje, że szukał pieniędzy także w regionach świata, w których siatkówka jest sportem trzeciorzędnym. Zapewne nie uzyskał stamtąd znaczących finansów. Ale na przykład w Niemczech, a z reprezentacją tego kraju graliśmy w półfinale, turnieju nie można było oglądać.

Komu służy Ministerstwo?
Na długo przed opisywanymi wyżej wydarzeniami Polsat szukał sponsorów i reklamodawców, Polski Związek Piłki Siatkowej zajmował się stroną organizacyjną. Wynegocjował między innymi olbrzymie środki od miast, w których rozgrywane były mecze. Katowice zapłaciły 10 mln zł, Wrocław wydał 8 mln zł, a Łódź do Mistrzostw dołożyła 7 mln zł. A przecież jeszcze były Bydgoszcz i Warszawa. Dlatego w miastach-gospodarzach trzeba było rozegrać określoną liczbę meczów, by władze samorządowe były zadowolone. To dlatego przebieg turnieju był taki dziwny, podzielony na jakieś niezrozumiałe fazy. Tym bardziej, że meczów nie można było obejrzeć w ogólnodostępnym kanale telewizji.
Jak twierdzi osoba znająca kulisy organizacji MŚ, zebrane około 30 mln zł od samorządów powinny trafić do Polsatu, czyli właściciela praw marketingowych i reklamowych. Ale kasę zgarnął … Związek. Podobno spowodowało to zacięty spór. Jego wynikiem było oddanie przez PZPS telewizyjnemu nadawcy części finansów, prawdopodobnie jednak mniejszej niż połowa. Następstwem konfliktu była beznadziejna kampania informacyjna w polskich miastach. Jeżdżąc po Wrocławiu i nagrywając materiały sportowe właściwie nie widziałem działań marketingowych związanych z turniejem.
Mieliśmy więc turniej, o którym niewiele wiedzieliśmy, i którego właściwie nie było widać. To wszystko pomimo tego, że w organizację zostały zaangażowane ogromne publiczne środki, rządowe i samorządowe.
Ponadto Ministerstwo Sportu i Turystyki na przygotowania naszej reprezentacji przeznaczyło
3 mln zł. W ten sposób pośrednio było zaangażowane w organizację turnieju. Ministerstwo działa dzięki pieniądzom pochodzącym z podatków. Skoro więc Polacy nie mogli oglądać spotkań siatkarskiej imprezy w ogólnodostępnym kanale, interes polskiego podatnika nie został należycie zabezpieczony. Polsat jest prywatnym nadawcą. Należy więc zadać pytanie: Czy jest to interes państwa? Dlaczego polski rząd pośrednio wspiera prywatne przedsięwzięcia?

Pieniądze bezcelowe
W skali budżetu państwa 3 mln zł nie są wielką sumą. Można byłoby przyjąć, że dobry występ reprezentacji w imprezie zorganizowanej w naszym kraju byłby właśnie tym zaspokojeniem narodowego interesu. Mimo to takie wyjaśnienie należy uznać za niewystarczające. - Ponadto na samą imprezę MSiT przekazał kwotę dotacji w wysokości 3 500 000 złotych. Na mocy obowiązującego prawa kwoty te zostały przekazane Polskiemu Związkowi Piłki Siatkowej – mówi Katarzyna Kochaniak, rzeczniczka Ministerstwa. Jednocześnie wymienia rodzaje partycypacji MSiT w organizację MŚ: - Środki z przyznanej dotacji na mistrzostwa świata można przeznaczyć m.in. na: wynajem obiektów wraz z kosztami wynikającymi z wymogów określonych przepisami o bezpieczeństwie imprez masowych; pokrycie kosztów organizacji imprezy określonych wymogami przepisów międzynarodowych federacji sportowych, organizację transportu zawodników, osób towarzyszących, gości, sprzętu czy koszty produkcji sygnału emisyjnego TV lub inne formy prezentacji imprezy, w szczególności filmy, wideoklipy, audycje radiowe.
To stanowisko MSiT już sporo wyjaśnia, ale warto dodać, że dotacje tego Ministerstwa dla PZPS związane z organizacją Mistrzostw Świata nie były jedynymi w ostatnich latach. Każdego roku przeznacza ponad 30 mln zł dla całej dyscypliny. Na przykład tylko od 2010r. przekazało Związkowi ponad 103 mln zł.

Polacy, nic się nie stało
Puenta pani rzecznik jest jeszcze dobitniejsza. - Decyzja, na który z celów zostanie przeznaczona dotacja, należy w tym przypadku jedynie do Polskiego Związku Piłki Siatkowej, nie zaś do Ministerstwa Sportu i Turystyki. Należy jednocześnie podkreślić fakt, że w lipcu 2013 roku podczas uzgodnień nad rozporządzeniem Krajowej Rady Radiofonii i Telewizji finały i półfinały oraz mecze z udziałem reprezentacji Polski siatkarzy i siatkarek rozgrywane w ramach mistrzostw świata i Europy zostały wskazane jako ważne wydarzenia o dużym stopniu zainteresowania społecznego, mające wpływ na życie społeczne, gospodarcze i polityczne – mówi przedstawicielka Ministerstwa Sportu i Turystyki.
To zdanie wskazuje po pierwsze, że MSiT zrzuca z siebie odpowiedzialność za złe gospodarowanie publicznymi środkami, po drugie zaś, że odpowiedzialność składa na KRRiT. Konsekwencją interpretacji pani rzecznik jest sugestia, że decydująca faza Mistrzostw oraz wszystkie mecze polskich siatkarzy powinny być dostępne dla wszystkich Polaków. Skoro nie były, to można wnioskować, że Polsat naruszył prawo. Ale tak nie było, ponieważ uzgodnienia, o których mówi pani rzecznik, to w wersji ostatecznej zaledwie rozporządzenie Krajowej Rady Radiofonii i Telewizji, złożone 8 sierpnia 2014 roku na ręce Stałego Przedstawiciela RP przy Unii Europejskiej i przekazane do Komisji Europejskiej. Zawierało ono polską listę ważnych wydarzeń, zgodnie z art. 14 ust. 2 dyrektywy 2010/13/UE o audiowizualnych usługach medialnych.

Ustawa do poprawki
To zaledwie początek próby zmiany obecnego stanu prawnego, bowiem w obowiązującej ustawie o radiofonii i telewizji (art. 20b ust. 2) na liście ważnych wydarzeń, które należy pokazywać w ogólnodostępnych kanałach, głównie znajdują się transmisje z letnich i zimowych Igrzysk oraz meczów piłkarskich reprezentacji Polski. Nie ma natomiast meczów w siatkarskich mistrzostwach świata mężczyzn. A to ustawa jest aktem prawnym wyższego rzędu niż jakieś uzgodnienia. Komisja Europejska miała 3 miesiące na zapoznanie się z notyfikacją badając zgodność listy ważnych wydarzeń z prawem unijnym. Polsat wykorzystał więc lukę w prawie umieszczając transmisje w płatnych kanałach.
Wprawdzie trwają już prace nad nowelizacją ustawy, zgodnie z którą wszystkie transmisje z udziałem polskich reprezentacji mają być pokazywane w ogólnodostępnych kanałach, ale można oczekiwać, że zmiany wejdą w życie najwcześniej w 2015r. To jednak wcale nie musi oznaczać całościowego rozwiązania problemu. Polsat bowiem jeszcze w 2014r. kupił na wyłączność wszystkie mecze polskiej reprezentacji piłkarskiej na lata 2014 - 2017. W tym pakiecie są eliminacje piłkarskich mistrzostw Europy wraz z turniejem finałowym we Francji w 2016 roku oraz eliminacje mistrzostw świata w 2018 roku w Rosji. Polsat kupował je w innym stanie prawnym, więc nie ma pewności czy wszystkie mecze pokaże w kanałach ogólnodostępnych. Na razie nie wiemy które spotkania będą dostępne w pasmach kodowanych, a które w otwartym. Co interesujące, turniej finałowy mistrzostw świata w 2018r. pozostanie nadal na antenie TVP. Zapewne antenie otwartej, choć kto wie, co będzie za 3,5 roku?

Tajemnice Ministerstwa
Wróćmy do wrześniowych siatkarskich Mistrzostw Świata. Ministerstwo nie podjęło skutecznych działań, które zmieniłyby tę sytuację. Dawało pieniądze podatników, a PZPS mógł z nimi robić co chce. Dlaczego Polacy nie mogli obejrzeć mistrzostw w ogólnodostępnym kanale (a co najmniej meczów naszej reprezentacji) pozostaje tajemnicą Ministerstwa. Nie spotkałem się z informacją, by organy kontrolne zainteresowały się takim działaniem jako niegospodarnością publicznej instytucji przy zarządzaniu publicznymi pieniędzmi.
MSiT – jeśli nawet nie zawarło w dotacjach klauzuli o celach, na które bezwzględnie muszą być przeznaczone publiczne pieniądze (a wypowiedzi pani rzecznik mogą wskazywać, że nie zawarło zapisu o dostępności przekazu telewizyjnego) – nadal miało silny argument w ręce by doprowadzić do zmian. Wystarczyło wstrzymać kolejne transze finansowania PZPS lub cofnąć finansowanie w kolejnym roku budżetowym. Byłaby to konsekwencja braku poszanowania dobra publicznego.
Gdzie w tym wszystkim jest interes i prawo każdego obywatela, który wykłada na tę zabawę swoje podatki? To pytanie nabiera szczególnego sensu w kontekście wydarzeń, które nastąpiły na przełomie listopada i grudnia. Wówczas wyszło na jaw, że główni organizatorzy Mistrzostw – Mirosław P. i Artur P. – zostali zatrzymani przez funkcjonariuszy organów ścigania pod zarzutem przyjmowania korzyści majątkowych. Dowcip łączący w Internecie sympatyków siatkówki oceniających to wydarzenie był sarkastyczny: jeden z panów P., ten ważniejszy, został uznany za najlepszego przyjmującego Mistrzostw Świata…
Mirosław P. nie jest zwykłym urzędnikiem pracującym za 3 tys. zł. Ma również własne działalności gospodarcze. To oczywiście nie wyklucza chęci sięgnięcia po łapówkę, ale znacząco redukuje pęd do gorącego pieniądza. Coś mi mówi, że akcja CBA to kolejna odsłona sprawy przekazywania środków ministerialnych, wpływu Donalda Tuska na przygotowania do Mistrzostw Świata, i próba zatuszowania niegospodarności MSiT przy przekazywaniu pieniędzy Polskiemu Związkowi Piłki Siatkowej.

Mistrzowie spóźnionej reakcji
Tymczasem pod koniec mistrzostw ze swojego naturalnego letargu obudził się Pan Prezydent i postanowił tuż przed meczem finałowym wpłynąć na zarządzających stacją, by udostępnili rodakom obejrzenie ostatniego meczu. Dlaczego podjął takie działania dopiero wówczas, oczywiście nie wyjawił. Dlaczego nie prowadził mediacji nikt z rządu, który miałby realny wpływ na kontrahenta, jest tajemnicą rządu. To kolejne argumenty przemawiające za tezą, że mediacja Bronisława Komorowskiego z Zygmuntem-Piotrem-Solorzem-Żakiem była działaniem:
-pozornym,
-spóźnionym.

Pan prezydent występował (co zaskakujące i dziwne) w roli proszącego petenta. Prosił więc przymilnie o fragment czegoś, co Polakom należało się w całości, a jednak tego nie otrzymali. Mistrzostwa obejrzeli tylko stali abonenci tej stacji lub osoby, które wykupiły czasowe pakiety. Mecz finałowy dostępny dla wszystkich był zaledwie wisienką na torcie. Działaniem mającym uspokoić negatywne społeczne nastroje w czasie toczącej się już kampanii wyborczej do samorządów terytorialnych.
W tym czasie Polsat już testował po raz pierwszy w tak dużej skali nowe podejście do rynku programów sportowych. Akcją kodowania przekazu z Mistrzostw dal prosty sygnał: chcecie oglądać sport, chcecie mieć emocje, przyjdźcie do nas. Kupcie pakiet Polsatu. To działanie zrozumiałe, bo to stacja komercyjna, mająca zarabiać. Tylko po co w tym kraju jest jakiś rząd, który nie działa dla dobra publicznego, i po co prawo, które ma takie luki, by sprzyjać wybranym?
A są jeszcze odczucia społeczne. Reprezentacja Polski jest czymś innym niż zawodowa, zamknięta liga. Lig może być wiele, reprezentacja jest tylko jedna. Zamykając do niej dostęp, części Polaków pozbawiono poczucia dumy, wspólnoty, patriotyzmu.

Straty Polsatu
Polsat ma już długie doświadczenia w przygotowywaniu płatnych transmisji. System pay-per-view wprowadził w taki sposób, że nawet abonenci Cyfrowego Polsatu musieli ponosić dodatkową opłatę jeśli chcieli zobaczyć poszczególne transmisje sportowe. W ten sposób były pokazane spotkania z Czarnogórą i Mołdawią w eliminacjach MŚ 2014 w piłce nożnej. Niezgodność z art. 20b ust.3 ustawy o radiofonii i telewizji nie przełożyła się na ukaranie prywatnej stacji. Polsat otrzymał karę ponad 2 mln zł od Urzędu Ochrony Konkurencji i Konsumentów, że w porozumieniu między innymi z firmami UPC i Vectra (firmy również zostały ukarane) ustalił, że cena u wszystkich operatorów nie będzie niższa niż 20 złotych. Według UOKiK nadawcy „zniekształcali w ten sposób rynek”.
Polsat może wyszedł na zero dzięki sprzedaży płatnych pakietów z Mistrzostw Świata, ale poniósł wizerunkową stratę. Na Facebooku działała grupa kilku tysięcy internautów „Nie dla płatnych MŚ”. Ja i kilku z moich znajomych zrezygnowaliśmy ze współpracy z Cyfrowym Polsatem na znak protestu przeciwko takim praktykom tej firmy. Na forach internetowych można znaleźć sporo informacji o rezygnacjach abonentów z usług tej stacji za nękanie nieuprawnionymi praktykami.
Podobnych zachowań można się spodziewać po użytkownikach internetowego serwisu Ipla (należącego do Cyfrowego Polsatu). Jego serwery nie wytrzymały przeciążenia w trakcie meczu finałowego. Polsat wymyślił rekompensatę. Na przykład kosztujący 99 zł pakiet za cały turniej został podzielony na 103 turniejowe mecze i abonenci otrzymali zwrot 96 groszy za awarię w trakcie finałowego meczu. Zabawne, nieprawdaż? 
Tomasz Wlezień