Fot. TW-MEDIA |
Gabriel
Marcinów – nowy mistrz Polski. Na trudnym, V odcinku jazdy obserwowanej
otrzymał tylko 2 punkty karne.
Bardzo
lubię oglądać motocyklowy trial. Przez wiele lat nawet o tym nie wiedziałem, że
powinienem go lubić. Zastanawiałem się po co wymyślono tak nudną dyscyplinę.
Nie zdawałem sobie sprawy z jej wyjątkowej siły, bowiem oglądanie tego sportu w
telewizji, nawet w trakcie świetnie zrobionej transmisji, oddaje zaledwie ułamek
tego fascynującego sportu.
Tam
jeżdżą tylko oni
Sportu
bardzo demokratycznego, bo w minioną niedzielę na tych samych trasach walczyli
na przykład 68-latek z 12-latkiem.
Zmieniłem
zdanie o trialu, gdy po raz pierwszy obejrzałem go na żywo, w 2001 roku, może w
roku 2002. Pojechałem do Szklarskiej Poręby zrobić materiał z rundy Mistrzostw
Polski. Przyjechałem, zobaczyłem jak zawodnicy skaczą na tych swoich
niepozornych motorkach na głazach w rzece, i … zrozumiałem fascynującą siłę tego
sportu.
Trial
ma coś w sobie z cyrku, ale nie ma w tym iluzji. Jest tylko świetna technika
jazdy, zespolenie trialowca z motorem i kapitalne wyczucie jak pojechać tam,
gdzie inni nawet by nie podjęli próby jakiejkolwiek jazdy. Zawodnicy (nie
wszyscy, lecz tylko najlepsi) potrafią dokonywać ewolucji wydawałoby się
niemożliwych. Tym lepiej można zdać sobie sprawę ze skali trudności, gdy
zobaczy się jeźdźców na naturalnych, wytyczonych wspólnie przez przyrodę i
organizatorów odcinkach jazdy obserwowanej. W Szklarskiej Porębie nie ma
sztucznych przeszkód, o których ktoś podejrzliwy mógłby sądzić, że zostały
zbudowane tak, by jednak dało się po nich jakoś jeździć. W tym górskim kurorcie
są skały, kamienie, drzewa i korzenie, których istnienie nie jest związane ze sportem.
Trialowcy rzucają wyzwanie przyrodzie i to jest największy urok tej dyscypliny.
Co
może być interesującego w trialu? Problem w tym, że słowami trudno to wyrazić.
Trzeba pojechać na zawody, kilka godzin pooglądać najlepszych górali. To
dyscyplina dla smakoszy. Tu nie ma wielkich prędkości, ryku silników,
efektownego wyprzedzania oraz budzących jednocześnie grozę i fascynację
karamboli na torze. Tu za to spotkamy coś zupełnie odmiennego. Powiedziałbym:
cyzelowanie każdego obrotu kołem, podjazdu i zjazdu. Często: efektowne skoki. Czucie
terenu.
Właśnie!
Czucie terenu, który trzeba pokonać motocyklem, ani za szybko, ani za wolno,
jest najważniejszą cechą trialu. Jeden z obserwatorów weekendowych zmagań w
Szklarskiej Porębie zauważył, że sukcesy Tadeusza Błażusiaka w znacznie
szybszej dyscyplinie, jaką jest endurocross, biorą się właśnie z czucia terenu.
On zawsze świetnie wie jak pojechać. Ma tę przewagę, że używając motoru enduro
jak trialowego szybciej pokonuje najtrudniejsze fragmenty trasy zyskując cenne
sekundy.
Trial
ma wyjątkowe gwiazdy
Tadek
– tak do niego mówili wszyscy. Trochę ze względu na familijność tej dyscypliny
(na niedawne zakończenie Mistrzostw Polski przyjechało 72 zawodników, nie tylko
naszych, ale również z Czech, Niemiec i Austrii), a trochę, bo jakąś dekadę
temu miał niespełna 20 lat i dla innych motocyklistów był równy, lub znacznie
młodszy wiekiem.
Mimo
jego późniejszych efektownych i budzących podziw zwycięstw w amerykańskich
zawodach łączących enduro z motocrossem, to postać wciąż w Polsce mało znana.
Zbyt mało, a szkoda, bo zaryzykuję twierdzenie, ale Błażusiak - geniusz dwóch
kółek – jest odpowiednikiem Roberta Kubicy ze świata bolidów na czterech
kółkach. Pochodzący z Nowego Targu jeździec ma jednak pecha, bo interesują go
motocykle, trial i enduro, czyli dyscypliny mało popularne. Zwłaszcza w Polsce.
W nich nie ma nadmiaru kamer, dziennikarzy, fotoreporterów.
Tadka
zobaczyłem w Szklarskiej Porębie po kilku przejazdach innych zawodników,
wiedziałem więc już mniej więcej czego się spodziewać. Przed olbrzymią, mającą
jakieś 3 metry, niemal jednolitą skałą stanął niepozorny, szczupły chłopak.
Wykonując dłonią faliste ruchy wizualizował sobie przejazd. To nie może się
udać! – pomyślałem. A Tadek pociągnął manetkę gazu, wystrzelił jak rakieta i po
odbiciu od mniejszego kamienia wyskoczył na skałę nie wykonując nawet podpórki!
Wtedy zostałem jego fanem.
Przed
rokiem podobne emocje wzbudzał we mnie Jizi Svoboda, Czech startujący dla TMSM
Sparta Wrocław (proszę nie mylić z żużlową Spartą, to inny klub). Oglądanie
jego popisów to także duża przyjemność.
Fot. TW-MEDIA |
Nowy mistrz Polski należy do grona młodych zawodników goniących Europę.
Koniec
sezonu 2012
W
Szklarskiej Porębie 7 października tytuł mistrza Polski odzyskał Gabriel
Marcinów jadący motocyklem Gas Gas 280. Odzyskał, bowiem zawodnik AMK Nowy Targ
był już mistrzem Polski w 2010 roku. Mistrzowi warto pogratulować, ale sądzę,
że powinienem wskazać pełen kontekst tego sukcesu. Nowotarżanin miał bardzo
równy sezon. Wygrał 4 spośród 10 rund. W pozostałych zawsze był drugi.
Przegrywał z Czechami: świetnym, ale zdetronizowanym właśnie ubiegłorocznym
mistrzem Polskim Jizim Svobodą, który w tym roku pojechał tylko czterokrotnie,
oraz Janem Balasem. Jadący w barwach wrocławskiej Sparty Czesi to już
europejska czołówka. Szkoda, że w tym roku pojechali tylko w siedmiu rundach,
nigdy razem.
Właśnie
od braci Czechów powinniśmy się uczyć podejścia do takich sportów jak trial.
Oni są w Europie, my do niej wciąż tylko pukamy. – Jest coraz więcej młodych
zawodników. Niedawno startowali w Mistrzostwach Europy. Jeszcze bez sukcesów, ale
się uczą – zapewniał mnie w niedzielę w Szklarskiej Porębie Lucjan Korszek.
Jeden z organizatorów decydujących rund Mistrzostw Polski, które były jednocześnie
64. Rajdem Sudeckim. Za rok czeka nas więc piękny jubileusz, a sam Rajd ma
wyjątkową renomę. Jest najdłużej organizowaną bez przerwy polską imprezą
trialową. – Może nawet przyjedzie Tadeusz Błażusiak – uśmiecha się pan Lucjan,
legenda sportów motorowych nie tylko na Dolnym Śląsku. W domowych pieleszach
właśnie przygotowuje monografię poświęconą Rajdowi Sudeckiemu. Ze statystykami
i anegdotami. Warto wesprzeć tę inicjatywę, bo to będzie kawał historii trialu
i polskich sportów motocyklowych.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz