środa, 10 października 2012

Co wyjątkowego ma w sobie trial?

Fot. TW-MEDIA

Gabriel Marcinów – nowy mistrz Polski. Na trudnym, V odcinku jazdy obserwowanej otrzymał tylko 2 punkty karne. 



Bardzo lubię oglądać motocyklowy trial. Przez wiele lat nawet o tym nie wiedziałem, że powinienem go lubić. Zastanawiałem się po co wymyślono tak nudną dyscyplinę. Nie zdawałem sobie sprawy z jej wyjątkowej siły, bowiem oglądanie tego sportu w telewizji, nawet w trakcie świetnie zrobionej transmisji, oddaje zaledwie ułamek tego fascynującego sportu.

Tam jeżdżą tylko oni
Sportu bardzo demokratycznego, bo w minioną niedzielę na tych samych trasach walczyli na przykład 68-latek z 12-latkiem.
Zmieniłem zdanie o trialu, gdy po raz pierwszy obejrzałem go na żywo, w 2001 roku, może w roku 2002. Pojechałem do Szklarskiej Poręby zrobić materiał z rundy Mistrzostw Polski. Przyjechałem, zobaczyłem jak zawodnicy skaczą na tych swoich niepozornych motorkach na głazach w rzece, i … zrozumiałem fascynującą siłę tego sportu.
Trial ma coś w sobie z cyrku, ale nie ma w tym iluzji. Jest tylko świetna technika jazdy, zespolenie trialowca z motorem i kapitalne wyczucie jak pojechać tam, gdzie inni nawet by nie podjęli próby jakiejkolwiek jazdy. Zawodnicy (nie wszyscy, lecz tylko najlepsi) potrafią dokonywać ewolucji wydawałoby się niemożliwych. Tym lepiej można zdać sobie sprawę ze skali trudności, gdy zobaczy się jeźdźców na naturalnych, wytyczonych wspólnie przez przyrodę i organizatorów odcinkach jazdy obserwowanej. W Szklarskiej Porębie nie ma sztucznych przeszkód, o których ktoś podejrzliwy mógłby sądzić, że zostały zbudowane tak, by jednak dało się po nich jakoś jeździć. W tym górskim kurorcie są skały, kamienie, drzewa i korzenie, których istnienie nie jest związane ze sportem. Trialowcy rzucają wyzwanie przyrodzie i to jest największy urok tej dyscypliny.
Co może być interesującego w trialu? Problem w tym, że słowami trudno to wyrazić. Trzeba pojechać na zawody, kilka godzin pooglądać najlepszych górali. To dyscyplina dla smakoszy. Tu nie ma wielkich prędkości, ryku silników, efektownego wyprzedzania oraz budzących jednocześnie grozę i fascynację karamboli na torze. Tu za to spotkamy coś zupełnie odmiennego. Powiedziałbym: cyzelowanie każdego obrotu kołem, podjazdu i zjazdu. Często: efektowne skoki. Czucie terenu.
Właśnie! Czucie terenu, który trzeba pokonać motocyklem, ani za szybko, ani za wolno, jest najważniejszą cechą trialu. Jeden z obserwatorów weekendowych zmagań w Szklarskiej Porębie zauważył, że sukcesy Tadeusza Błażusiaka w znacznie szybszej dyscyplinie, jaką jest endurocross, biorą się właśnie z czucia terenu. On zawsze świetnie wie jak pojechać. Ma tę przewagę, że używając motoru enduro jak trialowego szybciej pokonuje najtrudniejsze fragmenty trasy zyskując cenne sekundy.

Trial ma wyjątkowe gwiazdy
Tadek – tak do niego mówili wszyscy. Trochę ze względu na familijność tej dyscypliny (na niedawne zakończenie Mistrzostw Polski przyjechało 72 zawodników, nie tylko naszych, ale również z Czech, Niemiec i Austrii), a trochę, bo jakąś dekadę temu miał niespełna 20 lat i dla innych motocyklistów był równy, lub znacznie młodszy wiekiem.
Mimo jego późniejszych efektownych i budzących podziw zwycięstw w amerykańskich zawodach łączących enduro z motocrossem, to postać wciąż w Polsce mało znana. Zbyt mało, a szkoda, bo zaryzykuję twierdzenie, ale Błażusiak - geniusz dwóch kółek – jest odpowiednikiem Roberta Kubicy ze świata bolidów na czterech kółkach. Pochodzący z Nowego Targu jeździec ma jednak pecha, bo interesują go motocykle, trial i enduro, czyli dyscypliny mało popularne. Zwłaszcza w Polsce. W nich nie ma nadmiaru kamer, dziennikarzy, fotoreporterów.
Tadka zobaczyłem w Szklarskiej Porębie po kilku przejazdach innych zawodników, wiedziałem więc już mniej więcej czego się spodziewać. Przed olbrzymią, mającą jakieś 3 metry, niemal jednolitą skałą stanął niepozorny, szczupły chłopak. Wykonując dłonią faliste ruchy wizualizował sobie przejazd. To nie może się udać! – pomyślałem. A Tadek pociągnął manetkę gazu, wystrzelił jak rakieta i po odbiciu od mniejszego kamienia wyskoczył na skałę nie wykonując nawet podpórki! Wtedy zostałem jego fanem.
Przed rokiem podobne emocje wzbudzał we mnie Jizi Svoboda, Czech startujący dla TMSM Sparta Wrocław (proszę nie mylić z żużlową Spartą, to inny klub). Oglądanie jego popisów to także duża przyjemność.

Fot. TW-MEDIA
Nowy mistrz Polski należy do grona młodych zawodników goniących Europę.

Koniec sezonu 2012
W Szklarskiej Porębie 7 października tytuł mistrza Polski odzyskał Gabriel Marcinów jadący motocyklem Gas Gas 280. Odzyskał, bowiem zawodnik AMK Nowy Targ był już mistrzem Polski w 2010 roku. Mistrzowi warto pogratulować, ale sądzę, że powinienem wskazać pełen kontekst tego sukcesu. Nowotarżanin miał bardzo równy sezon. Wygrał 4 spośród 10 rund. W pozostałych zawsze był drugi. Przegrywał z Czechami: świetnym, ale zdetronizowanym właśnie ubiegłorocznym mistrzem Polskim Jizim Svobodą, który w tym roku pojechał tylko czterokrotnie, oraz Janem Balasem. Jadący w barwach wrocławskiej Sparty Czesi to już europejska czołówka. Szkoda, że w tym roku pojechali tylko w siedmiu rundach, nigdy razem.
Właśnie od braci Czechów powinniśmy się uczyć podejścia do takich sportów jak trial. Oni są w Europie, my do niej wciąż tylko pukamy. – Jest coraz więcej młodych zawodników. Niedawno startowali w Mistrzostwach Europy. Jeszcze bez sukcesów, ale się uczą – zapewniał mnie w niedzielę w Szklarskiej Porębie Lucjan Korszek. Jeden z organizatorów decydujących rund Mistrzostw Polski, które były jednocześnie 64. Rajdem Sudeckim. Za rok czeka nas więc piękny jubileusz, a sam Rajd ma wyjątkową renomę. Jest najdłużej organizowaną bez przerwy polską imprezą trialową. – Może nawet przyjedzie Tadeusz Błażusiak – uśmiecha się pan Lucjan, legenda sportów motorowych nie tylko na Dolnym Śląsku. W domowych pieleszach właśnie przygotowuje monografię poświęconą Rajdowi Sudeckiemu. Ze statystykami i anegdotami. Warto wesprzeć tę inicjatywę, bo to będzie kawał historii trialu i polskich sportów motocyklowych.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz