czwartek, 4 października 2012

Z PZPN odchodzi Lato, zbliża się zima?

Czy 25 września 2012r. będzie przełomową datą w historii polskiej piłki nożnej?



Rys. Magdalena Wlezień - www.megusta.pl


Rok 2012 zapisze się w annałach, to pewne. Skoro tak często przywoływany w mediach kalendarz Majów kończy się właśnie na tym roku, więc musi być on wyjątkowy. Po wydarzeniu z 25 września również skłaniam się do tezy o wyjątkowości. Niebywałe, ale właśnie tego dnia po raz drugi w jednym roku odeszło lato. To przypadek w historii świata nie mający precedensu.

Gdy drugiego dnia jesieni Grzegorz Lato ogłosił, że nie będzie starał się o reelekcję na stanowisko prezesa Polskiego Związku Piłki Nożnej, przez cały kraj od morza po Tatry słychać było westchnienie ulgi. Że pan Grzegorz wreszcie sobie pójdzie. A przecież sprawiał wrażenie, że żadna siła, nikt i nic nie jest w stanie odkleić go od fotela. W mediach wyczuwalne nawet było zadowolenie, jakbyśmy otrzymali sporo przed czasem świąteczny prezent pod choinką.

Rozdwojenie przed lustrem
A mimo to gdy usłyszałem o rezygnacji Lato, miałem odczucia – jak opowiadał niegdyś Stanisław Tym – ambiwalentne. Aby zobrazować co to są odczucia ambiwalentne, satyryk przytoczył następujący przykład: Gdy teściowa spada w przepaść Twoim nowym samochodem…
W przypadku Grzegorza Lato mam właśnie takie rozdwojenie: widziałem jego mecze na Mistrzostwach Świata w Hiszpanii, w 1982 roku. Były genialne. On był genialny. We właściwym miejscu, we właściwym czasie robił na boisku coś, co przynosiło drużynie korzyści.
Ten wielki zawodnik po drugiej stronie lustra, w cywilu stał się zaprzeczeniem swojego boiskowego emploi. Drużyna, czyli polski futbol, przestała się liczyć w rozważaniach związkowego sternika. Codzienność i odpowiedzialność za ludzi w trochę większej grupie niż meczowa jedenastka, na terytorium nieco większym niż standardowe 105 m na 68 m okazały się zadaniami przerastającymi pana Grzegorza.
Lato mentalnie pozostał w latach 70. Gracz, który tyle widział na boisku, nie zauważył zmian, które zaszły w państwie, ale i w powszechnej świadomości w ciągu kilkudziesięciu lat. To naprawdę niebywałe, jak można być impregnowanym na wpływ rzeczywistości.
To mogło się wydarzyć tylko dzięki walorom umysłowym odchodzącego już na szczęście prezesa PZPN, jak i ludzi go otaczających. Oni istnieli w symbiozie. I niestety, wciąż nie mamy pewności, czy ta struktura, może tylko w nieco zmienionej formie, pozostanie nadal utrzymując w polskim futbolu status quo.
Od kilku dni nurtuje mnie pytanie, czy brak poparcia związkowych działaczy dla prezesa wynika z odczuwanej (wreszcie?) potrzeby zmian, czy z przeświadczenia, że tylko z innym prezesem uda się utrzymać na powierzchni związkowego stawu czerpiąc podobne profity jak dotychczas.

Dr Jekyll i Mr Hyde?
Grzegorz Lato jest symbolem sukcesów polskiej piłki, który w ostatnich latach na niechęć rodaków – i w konsekwencji na odejście z funkcji prezesa PZPN - zapracował bardzo sumiennie. Dzięki temu stał się nieczęsto spotykanym w historii przykładem bardziej literackim, niż rzeczywistym. To taki nasz Dr Jekyll i Mr Hyde. Fascynujące połączenie przeciwstawnych symboli w jednej postaci: symbolu sukcesów i symbolu betonu. Tępego uporu tkwienia w bezruchu, bo tylko bezruch – według prezesa - zapewniał spokojne życie pod egidą UEFA i FIFA, wbrew społecznym nastrojom. Taka krótkowzroczność była pośrednią przyczyną marnowania publicznych pieniędzy, jak i trwonienia społecznego kapitału w tworzącym się nie bez problemów społeczeństwie obywatelskim.
Dobrze się stało, że pan prezes wreszcie zrozumiał – nie otrzymując poparcia przed zjazdem Związku - o potrzebie odejścia z PZPN. Choć w jego odejście ze struktur związkowych uwierzę, gdy zobaczę PZPN po 26 października.
Ale jednocześnie nie jestem przekonany czy ogłoszona przed tygodniem rezygnacja z kandydowania jest aż tak dobrą informacją, jak niektórzy sądzą. Przecież lepiej w polskiej piłce nie będzie z samego tylko powodu odejścia Lato. To, że będzie nowy prezes, nie poprawi automatycznie sytuacji w polskim futbolu.
Zmienić ją może stworzenie systemu szkolenia dzieci i młodzieży, zachęcanie ich do uprawiania sportu, edukowanie i opłacanie trenerów, budowa obiektów sportowych, a także sporo innych jeszcze działań. Ze zmianą społecznej świadomości włącznie.
Dariusz Stolarczyk z Przeglądu Sportowego w numerze poniedziałkowym z 24 września pochwalił działania w Arce Gdynia mające na celu wprowadzenie do pierwszej drużyny grupy wychowanków. Jego zdaniem kryzys gospodarczy, odbijając się także na sporcie, zmusi szefów klubów do racjonalizacji wydawania pieniędzy. Zamiast na przeciętnych piłkarzy z zagranicy, będą wydawać je na polską młodzież.

Prezes Grzegorz Lato opuszcza szczyt futbolowej hierarchii, co jednocześnie jest przedwczesnym, ale miłym świątecznym prezentem.
Rys. Marzena Kozyra-Miazga

Edukacyjna rola braku pieniędzy
Postawiona teza – pozornie pozytywna - bardzo mnie niepokoi. A nawet nie tyle ona, i oczywiście nie ze względu na skutki, ile raczej z powodu przyczyn zjawiska i treści, którą ze sobą niesie. Obawiam się, że spostrzeżenia Stolarczyka okażą się słuszne i prezentujące sposób myślenia większości działaczy zawodowych klubów. To bowiem prowadzić będzie do zaskakującej niestety konkluzji, że osoby odpowiedzialne za sport – w tym przypadku w klubach, ale jakże często także w jednostkach samorządu terytorialnego – logicznego myślenia i zdrowego rozsądku mogą się nauczyć tylko w sytuacji pustej kasy! To byłby dramat naszej współczesności.
Że nie jest to niestety zagrożenie nierealne, pokazuje nawet pobieżna tylko analiza pracy w klubach. Spójrzmy co dzieje się na dole, u podstawy tej piramidy, na szczycie której jeszcze przez kilka tygodni tkwił będzie Grzegorz Lato. A można tam spotkać historie niewiarygodne. Każdy z nas zapewne mógłby w każdej chwili podać jakąś anegdotę, której efektem byłby raczej płacz, niż smiech.
Sięgnę po świeży przykład z małego miasta w województwie dolnośląskim. Z pełnionej funkcji zrezygnował kilkanaście dni temu prezes Klubu Piłkarskiego Brzeg Dolny. Powód: niemożność porozumienia się z kierownikiem stadionu. W dużym uproszczeniu istotę konfliktu, bez pisania o innych sporach, z udziałem sporej grupy mieszkańców miasta, można przedstawić następująco: pan kierownik wychodzi z założenia, że na stadionie musi być czysto, a trawa powinna być gęsta i zielona. A ten stan najłatwiej jest osiągnąć – jak zapewne rozumie każdy z czytelników - gdy sportowców nie wpuszcza się zbyt często na teren stadionu. Burmistrz miasta nie reaguje, kierownik ma się dobrze, pobiera pensję. Wszystko jest w jak najlepszym porządku. Obaj są z siebie zadowoleni. Tylko dziwnym trafem piłka nożna w Brzegu Dolnym zeszła do poziomu klasy okręgowej, czyli 6. ligi. Inne dolnośląskie miasta o porównywalnym potencjale ludnościowym i zbliżonej bazie sportowej od lat mają swoje drużyny o dwie klasy wyżej.

Gonimy świat biegnąc do tyłu
To przykład jednej z chorób toczących polski sport. Również z tej przyczyny nie tylko w KP Brzeg Dolny, ale niemal bez wyjątku w całej Polsce szkolenie młodych piłkarzy przyjęło pozycję zapaśniczą – leżenie na łopatkach. O salach gimnastycznych zamkniętych po godzinie 15 słyszałem wielokrotnie w różnych miejscach Dolnego Śląska. Dla dyrektorów niektórych szkół aktywność sportowa dzieci jest utrapieniem, dodatkowym kłopotem na głowie.
Jeżeli przy takim nastawieniu kiedykolwiek uda się nam dogonić sportowy świat, będzie to wydarzenie bez precedensu. Jeżeli stworzymy system szkolenia, który urodzi generację piłkarzy tak dobrą, jak ta, do której należał Grzegorz Lato, jako naród zasłużymy na zbiorową nagrodę Nobla za wybitny wkład w rozwój ludzkości w aż dwóch dziedzinach: w sporcie (specjalnie dla nas ją powołają) i ekonomii. Za maksymalne zyski przy minimalnych nakładach.
I może wreszcie na stadionach świata będzie słychać nie tylko triumfalne: Viva España! Forza Italia! Allez les Bleus! Deutschland, Deutschland!, ale przede wszystkim Polska! Biało-Czerwoni! …. Hm, … Wróćmy do rzeczywistości… Do zjazdu PZPN i wyborów nowego prezesa pozostały 22 dni.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz