Żywiołową radość wśród
sympatyków zgorzeleckiej drużyny wzbudziła informacja podana przez spikera
piątkowego meczu PGE Turów i Trefla Sopot, że na trybunach zasiada wiceprezes
Toronto Raptors, Maurizio Gherardini. Zapewne nie przyjechał tu w Celach ;-) turystycznych.
Fot.TW-MEDIA
Mecz na szczycie polskiej Tauron Basket Ligi - skrojona na europejską, polską miarę nasza własna NBA.
Waldemar Łuczak, prezes
zgorzeleckiego klubu, enigmatycznie zapewnia, że szacowny gość przybył obejrzeć
dobry, najlepszy mecz polskiej ligi. Owszem, szczęściarz z tego gościa, bo mecz
rzeczywiście był dobry. Rozstrzygnął się – zgodnie ze znanym z NBA scenariuszem
- w ostatniej sekundzie. Było 77:75. Choć może to w największym stopniu zasługa nie
przybysza zza oceanu, tylko trenera Miodraga Rajkovicia, który tak pokierował
Turowem, by to jego zespół miał ostatnią w meczu piłkę. A może samych
koszykarzy, którzy na ostatnią akcję wyprowadzili Piotra Stelmacha. Skrzydłowy,
mający za sobą naukę basketu między innymi w Mississippi State, w całym meczu
zdobył w niespełna 8 minut 6 punktów, ale aż 3 z nich w ostatniej sekundzie,
rzutem o tablicę… Gherardini powinien być zadowolony, że standardy światowej
koszykówki trafiają też na europejskie saloony, ech, przepraszam – parkiety.
Przybysz z najlepszej ligi świata
mógł być jednak nieco zawiedziony w pierwszych minutach, gdy gospodarze
przegrywali 3:17 i wydawało się, że zgorzelecka arena tego wieczoru będzie teatrem
gości. Na szczęście gospodarze się obudzili. Wśród nich Aaron Cel, który był
prawdziwym celem Gherardiniego. Francuski Polak, czy też polski Francuz,
najpierw dał sobie rzucić sprzed nosa dwie trójki Filipowi Dylewiczowi, ale
później zapomniał o obserwatorze, a skupił się na koszykówce. Skuteczność z gry
- 64,3%. 21 punktów, 7 zbiórek, 1 przechwyt. To wszystko w niemal 25 minut. Całkiem
nieźle.
Może to wystarczy
szefowi międzynarodowego skautingu Toronto Raptors. Gdyby do tego zespołu trafił gracz bezpośrednio
ze Zgorzelca, byłoby to duże wydarzenie. Mogłyby być także zyski dla polskiej
koszykówki, ale … na razie nie zapeszajmy. W końcu nie każdą koszulę oglądaną
na wystawie natychmiast biegniemy kupić. Ale warto ją oglądać. Warto. Podobnie,
jak Aarona Cela.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz