piątek, 18 stycznia 2013

Kto tu szukał, czego chciał…?



Żywiołową radość wśród sympatyków zgorzeleckiej drużyny wzbudziła informacja podana przez spikera piątkowego meczu PGE Turów i Trefla Sopot, że na trybunach zasiada wiceprezes Toronto Raptors, Maurizio Gherardini. Zapewne nie przyjechał tu w Celach ;-) turystycznych.

Fot.TW-MEDIA
Mecz na szczycie polskiej Tauron Basket Ligi - skrojona na europejską, polską miarę nasza własna NBA.

Waldemar Łuczak, prezes zgorzeleckiego klubu, enigmatycznie zapewnia, że szacowny gość przybył obejrzeć dobry, najlepszy mecz polskiej ligi. Owszem, szczęściarz z tego gościa, bo mecz rzeczywiście był dobry. Rozstrzygnął się – zgodnie ze znanym z NBA scenariuszem - w ostatniej sekundzie. Było 77:75. Choć może to w największym stopniu zasługa nie przybysza zza oceanu, tylko trenera Miodraga Rajkovicia, który tak pokierował Turowem, by to jego zespół miał ostatnią w meczu piłkę. A może samych koszykarzy, którzy na ostatnią akcję wyprowadzili Piotra Stelmacha. Skrzydłowy, mający za sobą naukę basketu między innymi w Mississippi State, w całym meczu zdobył w niespełna 8 minut 6 punktów, ale aż 3 z nich w ostatniej sekundzie, rzutem o tablicę… Gherardini powinien być zadowolony, że standardy światowej koszykówki trafiają też na europejskie saloony, ech, przepraszam – parkiety.
Przybysz z najlepszej ligi świata mógł być jednak nieco zawiedziony w pierwszych minutach, gdy gospodarze przegrywali 3:17 i wydawało się, że zgorzelecka arena tego wieczoru będzie teatrem gości. Na szczęście gospodarze się obudzili. Wśród nich Aaron Cel, który był prawdziwym celem Gherardiniego. Francuski Polak, czy też polski Francuz, najpierw dał sobie rzucić sprzed nosa dwie trójki Filipowi Dylewiczowi, ale później zapomniał o obserwatorze, a skupił się na koszykówce. Skuteczność z gry - 64,3%. 21 punktów, 7 zbiórek, 1 przechwyt. To wszystko w niemal 25 minut. Całkiem nieźle.
Może to wystarczy szefowi międzynarodowego skautingu Toronto Raptors. Gdyby do tego zespołu trafił gracz bezpośrednio ze Zgorzelca, byłoby to duże wydarzenie. Mogłyby być także zyski dla polskiej koszykówki, ale … na razie nie zapeszajmy. W końcu nie każdą koszulę oglądaną na wystawie natychmiast biegniemy kupić. Ale warto ją oglądać. Warto. Podobnie, jak Aarona Cela.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz