Wróciliśmy do właściwych rozmiarów. Po meczu z
Anglią 17 października wydawało się nam, że już mamy wielką reprezentację, że
już, już będziemy zdobywać piłkarski świat. Właściwą optykę przywróciło nam towarzyskie
spotkanie z Urugwajem, przegrane 1:3, oraz porażka Anglii 2:4 w Szwecji.
Ognista dwójka
El Pistolero i El
Matador. Czyż nie brzmi pięknie? A do tego jeszcze jak pięknie grają Luis
Suarez i Edinson Cavani! Z dużą pomocą swoich kolegów z reprezentacji dwójka
ziejących ogniem napastników w środowy wieczór zamieniła gdańską PGE
Arenę w swój teatr.
Fanem Suareza jestem od jakiś 4 lat. 22-letni wówczas Urugwajczyk w koszulce Ajaxu Amsterdam
strzelał gole w sposób kosmiczny. Tak, jakby zawodowi piłkarze go otaczający
byli tylko niezdarnymi dziećmi. Potęgi futbolowe przyglądały się mu uważnie, bo
81 goli w 110 meczach na każdym robi wrażenie.
Koniec 2011 roku El
Pistolero zwieńczył przenosinami do Liverpool FC. Za skromne 26,5 mln euro. Dla
Liverpoolu zdobył już 23 bramki w 55 spotkaniach. Tylko w trwającym
sezonie - 8 goli w 11 meczach Premier League.
Równie zjawiskowy wydaje się być Edinson Cavani. El Matador.
Czy coś trzeba dodawać? Ma dopiero 25 lat. Gra w SSC Napoli, w Serie A czuje
się wyśmienicie. Zdobył już dla Napoli 79 bramek w 108 meczach. Jego celem jest
pobicie klubowego rekordu, którego posiadaczem jest Diego Maradona. Legendarny
Argentyńczyk w Neapolu strzelił 115 goli. Wykonanie zadania nie będzie łatwe,
bo Cavanim już interesują się Arsenal Londyn i Juventus Turyn.
Uczmy się od Urugwaju
Zobaczyć Urugwaj w Polsce to trochę jakbyśmy widzieli nowe
wcielenia dinozaurów. A historię mają bajeczną: Iriarte, Miguez, Schiaffino,
czy kilkanaście lat temu Enzo Francescoli. Los Charrúas, jak sami się nazywają, dwukrotni mistrzowie
świata, ale w latach 1930 i 1950, ostatni duży sukces w globalnym czempionacie
zanotowali w 1970r. Na mundialu, gdy królowała brazylijska samba i Pele, oni
zajęli czwarte miejsce. Od tego czasu w MŚ pojawiali się sporadycznie, tylko
czterokrotnie, i bez sukcesów. Dopiero w 2010r. w RPA reprezentacja Urugwaju
zagrała swój najlepszy turniej od 40 lat i zajęła 4 miejsce, a Diego Forlan otrzymał tytuł najlepszego piłkarza
turnieju. To trochę zaskakujące, bo to przecież jednocześnie piętnastokrotni mistrzowie Ameryki Południowej.
Teraz mają Forlana, Cavani, Suareza. Przede wszystkim –
dobry zespół. Uczmy się od nich. To zawstydzające, gdy tak bezdyskusyjne lanie
spuszcza nam drużyna z kraju o powierzchni 176 tys. km kwadratowych. Liczącego
nieco ponad 3,5 mln obywateli. Dla porównania sama aglomeracja warszawska ma 2
mln 600 tys. mieszkańców. Województwo mazowieckie jest dwukrotnie większe niż
południowoamerykańskie państwo, ma również prawie 2 mln więcej mieszkańców. Czy
ktoś wyobraża sobie reprezentację Polski złożoną wyłącznie z piłkarzy
pochodzących z Mazowsza?
Żeby nie popaść w zbyt silne kompleksy, a nawet depresję,
odniosę się do tekstu w jednym z portali: „Polacy na tle klasowego zespołu
prezentowali się bardzo blado, problemem było dla nich wymienienie kilku
celnych podań na połowie przeciwnika. Z taką grą o awans do mundialu 2014
będzie bardzo trudno.”
Z tego co wiem, Urugwaj nie leży i nie gra w Europie. A
rywali w grupie mamy słabszych. Choćby Anglię, którą rozjechała Szwecja z innym
pistolero – zawodnikiem nieobliczalnym na boisku i poza nim.
Ibracadabra
Albo po prostu – Ibra,
czyli Zlatan Ibrahimović. Szwed
z bośniackimi korzeniami. Dumnym synom Albionu wpakował cztery bramki,
bo Wyspiarze ostatnio grają w piłkę jeszcze mniej niż zawsze, bardziej
skupiając się na kopaniu piłki. A i duma u nich jakby zszarzała. Co na wyczyn
Ibrahimovicia wpływ ma nieznaczny, bo klasę Szweda trzeba docenić. Zwłaszcza po
golu przewrotką z 25
metrów.
Żeby zrobić to, co zrobił Ibrahimović, trzeba być szalonym.
W kategoriach gry zespołowej oczywiście. Niewielu jest zawodników, którzy bez
narażania się na połajanki trenera i partnerów z drużyny mogą pozwolić sobie na
takie szaleństwo. Ibra jednak jest wśród nich. I niech tak pozostanie, bo
czymże byłby futbol bez takich jak on. Czasem na niego narzekamy, że
przereklamowany, że nie gra tak, jak by mógł, albo jak oczekiwałby zespół. Po
czym rozgrywa taki mecz i o wszystkim zapominamy.
Szczęściarzowi (bogatemu, to wiemy) to i diabeł dzieci
kołysze. W doliczonym czasie gry fatalny błąd przydarzył się bramkarzowi Joe
Hartowi, który wybiegł poza pole karne, by wybić piłkę głową. Szwed tylko
na to czekał. A Hart nawiązał do swych poprzedników potwierdzając, że odejście na
sportową emeryturę legendarnego Petera Shiltona pozostawiło w bramce Anglii
wielką pustkę.
Może odpocznijmy od piłki. Następny wpis – obiecuję, jeśli
rzeczywistość znów nas czymś nie zaskoczy - będzie z innej dyscypliny.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz